Niedawny wysyp na tutejszych łamach tekstów sponsorowanych spotkał się z wcale nie tak nielicznym odzewem P.T. Czytelników, którzy zechcieli w prywatnych listelach podzielić się ze mną swymi opiniami. W skrócie: nikt by nie przypuszczał, że jak tak i w ogóle.
Pomyślałem sobie tedy, że może będzie dobrze uchylić publicznie rąbka warsztatowych — acz na pewno nie wstydliwych — tajemnic, dzięki czemu może nigdy więcej rzeczy oczywiste — takie jak tekst sponsorowany na łamach „Czasopisma Lege Artis” — zaskakiwać nie będą.
Otóż powinno być jasne, że niniejsze „Czasopismo” z założenia miało mieć charakter hobbistyczno-komercyjny. Stąd dominują moje własne dyrdymałki, które starałem się dotąd utrzymywać w nużąco-perwersyjnym tonie dydaktycznym (mam nadzieję, że to się uda nieco zmienić). Ba, w rubryce o skromnym tytule „Współpraca-reklama” (gdzieś tam w okolicach impressum//kontakt) już dawno temu pozwoliłem sobie zagaić temat (swego czasu wisiał tam nawet skromny cennik, ale zdjąłem, ponieważ tylko straszył, zatem dziś jest tylko parę ogólników; aczkolwiek mogę publicznie podać, że publikacja reklamowa na tutejszych łamach kosztuje 2000,00 PLN + 23% VAT i nie chodzi o ilość, lecz o jakość poczytalności — tylko ja wiem skąd tu się niepublicznie linkuje, ale nie powiem).
Wracając ad rem: tekst sponsorowany na tutejszych łamach ukazywał się nawet wcześniej (por. chyba nie tak zły serial dla kawoszy czy łazików) i mam nadzieję, że jeszcze będą takie zamawiane przez P.T. Klientów i publikowane.
Jednak odkąd mym założeniem jest, iż tekst sponsorowany musi mieścić się w profilu tego, czego można się spodziewać po „Czasopiśmie” — a odkąd motto, pod którym podpisuję się oburącz, brzmi „Prawie wszystko, co chcieliście wiedzieć o prawie — i nie tylko„ — reklama musi wpisywać się w konwencję. Stąd też dobry klient — dobry czyli niekoniecznie taki, który zostawił mnóstwo szmalu, dobry to taki, który mi się po prostu podoba, ponieważ w konwencję się wpisuje — może liczyć na niemały rabat.
W konwencję świetnie wpisały się profesjonalne i wysokojakościowe teksty p. Mikołaja Lecha poświęcone kwestiom ochrony znaków towarowych (np. „Zastrzegłem logo firmy. Czy prawo chroni również jej nazwę?”). Autor jest rzecznikiem patentowym, więc w tej materii jego wiedza bije moją na głowę, byłoby zatem absurdem, gdybym odmówił publikacji tekstu, który ma niemałą wartość informacyjną i każdemu z P.T. Czytelników może się przydać, choćby i tylko dla pogłębienia wiedzy (np. „Ktoś zarejestrował mój znak towarowy! Co mogę zrobić?”). Za takie teksty redakcje płacą honoraria — mój układ jest nawet lepszy, bo ja nie płacę: to mi płacą ;-) (Hmm może dodam, że jakbym dobrze poszukał, to może znalazłbym korespondencję od adwokatów, którzy mi pisali, że „niech no tylko” coś się zmieni jeśli chodzi o etykę zawodu w zakresie reklamy, a może, może…)
Niepotrzebnie oburzonym lub zaniepokojonym spieszę donieść, że to nie oznacza, że teraz będą tu jakieś telezakupy, bo przecież pecunia non olet. Kochaniutcy! Można powiedzieć, że nie ma tygodnia, bym nie był bombardowany mniej lub bardziej idiotycznymi zapytaniami (najczęściej w łamanej polszczyźnie lub jakiejś wariacji języka lengłydż) o możliwość publikacji czegoś za pieniądze. Zwykle chodzi o jakieś bukmacherki i kasyna online, albo pierdoły z pogranicza magii finansów, więc nie ma mowy; był czas, że cierpliwie odpisywałem (zwykle bez echa), więc ostatnio zrobiłem się mocno nieuprzejmy i takie zapytania lecą tam, gdzie ich miejsce. (Od razu mówię, że dobry tekst zawsze puszczę, np. „Czy łatwo założyć firmę bukmacherską w Polsce? Jak otrzymać zezwolenie?”). Więc się cieszcie, bo gdybym był mniej wybredny (acz bardziej pazerny), mielibyście tu wykwit bzdetów na podobieństwo serwisów, które bez czajenia się przesmarowują to, co im PR dosyła (mój dawny ja dołożyłby tu kilka kąśliwych odnośników, ale mój nowy ja nie jest aż taki krotochwilny…).
A skoro już jestem przy temacie: od czasu do czasu ktoś pyta czy będą jeszcze jakieś testy sprzętu, odzieży, etc. Odpowiadam: będą, ale najsamprzód muszę troszkę poużywać. Owszem, i w takich sprawach dostaję czasem zapytania od firm, ale jest wesoło, bo ja na to „chętnie, proszę przysłać, sprawdzę, za czas jakiś się wypowiem — im bardziej przypadnie mi do gustu, tym szybciej to nastąpi”. A oni na to, że myśleli, że zrobię w weekend parę zdjęć, coś napiszę i odeślę ;-) no ale było nie było to nie byłby rzetelny test, bo co ja mogę powiedzieć np. o obuwiu, jeśli nie przełażę w nich kilku wycieczek, w różnych warunkach, i nie zobaczę jak się spisują za jakiś czas? (nadmienię, że buty Garmont Dragontail LT, które kupiłem idąc do kina na „Free Solo”, testuję nadal… a skoro od trzech z hakiem lat nie potrafię napisać nic dobrego, to chyba też coś oznacza?).
(I to by było na tyle, na razie, bom się rozpisał o rzeczach, które chyba nie każdego interesują.)