Krótko i na temat, ale to naprawdę dobre: w Izbie Poselskiej pojawił się zgłoszony przez posłów Lewicy projekt zmian w kodeksie pracy wprowadzający 35-godzinny tydzień pracy (projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu ustanowienia 35-godzinnego tygodnia pracy).
A mianowicie, w pewnym skrócie:
- propozycja obejmuje zmniejszenie podstawowego wymiaru czasu pracy — z aktualnych „przeciętnie 40 godzin” tygodniowo do 35 godzin pracy;
art. 129 par. 1 kodeksu pracy (projekt)
Czas pracy nie może przekraczać 8 godzin na dobę i przeciętnie 35 godzin w przeciętnie pięciodniowym tygodniu pracy w przyjętym okresie rozliczeniowym nieprzekraczającym 4 miesięcy, z zastrzeżeniem art. 135–138, 143 i 144.
- w sumie ciekawe: w myśl projektu 35-godzinny tydzień pracy zasadniczo nie ma przełożenia na dobowy czas pracy, który nadal wynosić może 8 godzin, ani na dobowy lub tygodniowy okres odpoczynku — ja się nie czepiam, ja po prostu wiem, że 35 nie dzieli się ładnie i równo przez osiem, więc będą konflikty (czy należy skrócić tyrkę codzienną, czy raczej wprowadzić krótszy piątek?);
- a przecież polityków lewicy nie można oskarżać o gapiostwo, bo równocześnie przewidują skrócenie maksymalnego tygodniowego czasu pracy (po wliczeniu godzin nadliczbowych) z 48 do 43 godzin w okresie rozliczeniowym;
- nie zapomnieli także o branżach, w których czas pracy regulowany jest innymi aktami prawnymi, niż kodeks pracy (nauczycielach, pracownikach urzędów państwowych, służbie cywilnej, funkcjonariuszach policji, strażnikach granicznych i strażakach pożarnych, kierowcach, etc.,etc. — tego jest naprawdę mnóstwo);
- od kiedy to wszytko? ano nie od razu, miły, nie od razu: projektodawcy przewidują, iż „od dnia 1 stycznia roku wejścia w życie ustawy do dnia 31 grudnia roku po nim następującego” norma tygodniowego czasu pracy ma wynosić 38 godzin (i 46 godzin po doliczeniu nadliczbówek, art. 34 ustawy);
- ważne pytanie: czy 35-godzinny tydzień pracy będzie oznaczał obniżki wynagrodzenia? oczywiście, że nie, bo skrócenie norm czasu pracy „nie powoduje” obniżenia miesięcznej pensji;
art. 40 ustawy (projekt)
Wprowadzenie norm czasu pracy przewidzianych w ustawie nie powoduje obniżenia wysokości wynagrodzenia wypłacanego pracownikowi w stałej miesięcznej wysokości. Składniki wynagrodzenia określone w inny sposób ulegają podwyższeniu w stopniu zapewniającym zachowanie przez pracownika wynagrodzenia nie niższego niż dotychczas otrzymywane.
- no to od kiedy takie rarytasy? to jest nieco wyższa matematyka, bo miałoby to nastąpić „pierwszego dnia roku następującego po upływie 90 dni od dnia ogłoszenia” (acz z paroma wyjątkami, które także są opisane w taki sposób, że bez suwaka logarytmicznego nie podchodź, art. 43 ustawy).
Zamiast komentarza: w uzasadnieniu jest dobitnie wyłuszczone, że 35-godzinny tydzień pracy „pozwoli na zwiększenie czasu,
który pracownicy i pracownice mogą przeznaczyć na odpoczynek. Przyczyni się to do poprawy stanu zdrowia Polaków i zapobiegania wypaleniu zawodowemu”. Zyskując czas wolny ludzie będą mogli częściej przebywać z bliskimi, być może będą odpoczywać na łonie natury lub obcując z kulturą. Wszystko to dlatego, że w/g danych OECD Polacy pracują przeciętnie 1830 godzin rocznie, co jest szóstym najwyższym wynikiem wśród państw OECD (palmę pierwszeństwa dzierży tu Meksyk, a tabelkę zamykają Niemcy, por. str. 25 dokumentu) oraz drugim w Europie…
…wszystko ładnie-pięknie, ale mam wrażenie, że bezkrytycznie cytując dane statystyczne i powołując się na postulaty przedwojennego PPS zapominamy o prostej rzeczy: o wydajności pracy.
(Co wcale nie oznacza, że jestem przeciw — albowiem jestem za, bo uważam, że każdy powinien pracować tyle, ile chce i lubi ;-)