Pierwszą część opowieści o naszych alpejskich wakacjach zakończyłem w trasie na zachód, w szwajcarskim l’Etivaz („Alpy z psem na lajcie (cz. I — Bawaria, Austria, Liechtenstein, Szwajcaria)” ). Biorąc pod uwagę, że wszystko zaczęło się w Chamonix, trudno nie zgadnąć, że naszym na kraju Helwetów nie poprzestaliśmy, a skoro to objazdówka… Dziś zatem czas na drugą część lajtowej epopei, czyli kilka zdjęć z Francji i Italii… i nie tylko ;-)
No właśnie, nie tylko: z l’Etivaz dotarliśmy nad położone wciąż w Szwajcarii sztuczne jezioro Lac d’Emosson, jednak formalnie będąc wciąż w Szwajcarii mogliśmy zaznać w znacznej mierze francuskich klimatów (zwłaszcza, że najlepsze widoki są na stronę francuską, Zuzanna lubi je nie tylko jesienią), na parkingu dominują auta z literą „F” na tablicy rejestracyjnej, zaś przyjeżdżający nimi ludzie idą się wspinać na ściany położone po francuskiej stronie granicy. Na zdjęciu Masyw Mont Blanc (od Aiguille du M, poprzez Aig. du Midi, Mt. Blanc du Tacul i Mont Blanc, aż do Dôme du Goûter) — czyli Francja pełną gębą, acz widziana ze szwajcarskiego kantonu Valais
Kolejny dzień zaczęliśmy od przejścia przez zaporę Barrage d’Emosson i próby dotarcia do górnego zbiornika wodnego, jednak szybko się okazało, że wybrany przez nas szlak jest zbyt trudny i niebezpieczny dla psinki… więc szybko musieliśmy zrewidować plany i udać się na wycieczkę wzdłuż Lac d’Emosson (słowem: do Francji poszliśmy tylko na chwilkę, a później zostaliśmy jednak w Szwajcarii)
Marsz wzdłuż jeziora zaczyna się bardzo emocjonująco, bo kilkusetmetrowym tunelem wykutym w skale… jest chłodnawo i ciemno, więc warto wziąć latarkę (albo chociaż wyjąć z plecaka ;-)
Zapora Barrage d’Emosson zasługuje na kilka chwil uwagi choćby ze względu na interesujące rozwiązania technologiczne; mnie zaciekawiła informacja, że system hydrologiczny jest zasilany m.in. z lodowca d’Argentière, który znajduje się po przeciwnej stronie doliny — woda pochodząca z wiosennych roztopów spływa z wysokości 1800 m kilkaset metrów w dolinę, aby następnie trafić do położonego na wysokości ok. 2 tys. m n.p.m. Lac d’Emosson
Wycieczka wzdłuż Lac d’Emosson okazała się jedną z najprzepiękniejszych widokowo podczas naszej całej alpejskiej objazdówki — nie będę ukrywał, że tak bardzo uwielbiam takie obrazki, że… (chyba znów mi nieco padło na głowę, więc mogę znów sarkać nie tylko na kopce, ale także na nadmiernie zalesione pagórasy…)
Niestety, Lac d’Emosson nie da się bezpiecznie obejść dookoła — trawers zachodniego (znacznie bardziej stromego) brzegu wyklucza brak ścieżki, na przeszkodzie stoi też spory potok spływający z lodowca spod Tour Sallière. Ale to nic, bo i tak jest pięknie!
Po odpoczynku i popodziwianiu widoczków trzeba było wracać; wracając zadawałem sobie retoryczne pytanie: czy Alpy i pies mogą iść ze sobą w parze? mam na ten temat parę przemyśleń, przy czym ich wdrożenie zajmie jeszcze trochę czasu
Aiguille Verte i Les Drus (to ten „mnich” po prawej) — tego widoku mi strasznie brakowało przez ostatnie ćwierć wieku, choć przyznam, że podczas moich niegdysiejszych wypadów w Alpy najczęściej widywałem te szczyty z przeciwnej strony (czyli z Mer de Glace)
A na deser: to tak Alpy szwajcarskie wyglądają o wczesnoporannej porze. Nie umiem ponazywać tych wierzchołków, ale też i chyba nie o to w tym wszystkim chodzi ;-)
Znad Lac d’Emosson zjechaliśmy do Chamonix Mont Blanc, które okazało się brudnym, cuchnącym, zatłoczonym (choć byliśmy przed południem) miasteczkiem — czy ono się aż zmieniło przez te ćwierć wieku, czy po prostu młodszy ja nie dostrzegałem tych bolączek?!?
Toteż kolejny dzień zastał nas w Tignes — jednym z tych paskudnie syntetycznych, acz naprawdę urokliwie położonych francuskich alpejskich kurortów
Najbardziej imponującym szczytem w okolicach Tignes jest położony po przeciwnej stronie doliny Aiguille de la Grande Sassière; tej nocy nieźle lało, więc powyżej 3000 metrów n.p.m. należało się spodziewać świeżego opadu śniegu
Podejściu na Col du Palet towarzyszyły nieco lepsze warunki pogodowe (jak widać na obrazku było dość chłodno, a zwłaszcza wietrzyście), jednak niektórzy i tak byli całkiem nieźle wypompowani ;-)
A oto nasz cel na tamten dzień: przełęcz Col du Palet (2652 m n.p.m.), najwyższy dotąd punkt (nadal nie wierzchołek), na który wdrapała się psiapsółka; za naszymi plecami rozpoczyna się Parc national de la Vanoise , w który pieskom niestety wstęp wzbroniono…
A szkoda, bo masyw Vanoise to kawał niezwykle urokliwych gór, zaś podchodzące tu i ówdzie chmury piękno to tylko podkreślały (ale też zwiastowały nocne ulewy, silny wiatr i dalsze ochłodzenie, które nieco dały się nam we znaki następnego dnia)
Następny dzień to podjazd szosą na Col de l’Iseran, która może robić wrażenie ze względu na swoją wysokość, zaś co do widoczków… Niestety, paskudna pogoda (temperatura sięgała dokładnie + 4 st. C, do tego wietrzysko i lekki, acz mocno zacinający deszczyk) skutecznie zniechęciły nas do dokładniejszego przyjrzenia się okolicy (marzeniem byłoby podjechać tam kiedyś rowerem…)
W kategoriach emocji szosa na Col de l’Iseran wypada całkiem nieźle, a licznym zawijasom towarzyszą wspaniałe widoki, które można podziwiać nawet przez auta szybę (toć to cały czas Masyw Vanoise, na zdjęciu most Pont de la Neige). Mniej-więcej taką szosą jedzie się aż na Col du Mont Cenis (2083 m n.p.m.) położoną przy Italii
A to już ruiny Fortu de Variselle wzniesionego tuż przy sztucznym jeziorze Lac du Mont Cenis. Ciekawostka: te położone na pograniczu Sabaudii i Piemontu ziemie wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk — ostatni raz w 1947 r., kiedy na mocy pokoju paryskiego Italia przekazała je Francji — trudno się więc dziwić, że zamieszkująca ją (nieliczna) ludność mówi po włosku (obstawiam, że to jakiś dialekt). Krowy natomiast są wszędzie…
Następnego dnia wędrówka zaczęła się dość nietypowo, bo od niedługiego przemarszu przez urokliwe zaułki miejscowości o nazwie Exilles — dzięki czemu zrozumiałem upodobanie Włochów do maluśkich autek jak Fiat Panda czy Suzki Ignis (to nie zawsze moda, to czasem konieczność — przy czym ten na zdjęciu jest całkiem szeroki, bo miejscami wchodzi nawet dostawczak)
Forte di Exilles, kolejna pamiątka historii, która wcale nie oszczędzała tamtych ziem; jak dobrze się przyjrzeć mapie, pogranicze włosko-francuskie jest nafaszerowane różnymi umocnieniami, niejednokrotnie starszymi niż Vallo Alpino del Littorio
Clot Vacher d’Amoun, jedno z licznych zrujnowanych gospodarstw (zwykle owczarni), na które można natknąć się wędrując przez Parco Naturale del Grand Bosco di Salbertrand . Ślady życia ludzi w tych rewirach trochę przypominają mi Karłówek
A to już Alpi Biellesi w północnej części Piemontu, które nie tylko dzięki nazwie mogą kojarzyć się z Tatrami Bielskimi. To był niezwykle gorący dzień, a zbocza były bardzo strome, więc bardzo długo się tam nie szwendaliśmy
Alpi Biellesi mogą się podobać, aczkolwiek szosa Panoramica Zegna (tak, tak, od tych Zegnów, wybudował ją niejaki Ermenegildo, który pochodził z Bielli) pozwala ogarnąć wzrokiem głównie nieogarniętą ekspansję urbanistyczną — aż po mediolańskie drapacze chmur…
Podjechawszy nad Lago di Como postanowiliśmy wdrapać się na Monte Barro (górka o zawrotnej wysokości 922 m n.p.m.), jednak dość szybko się okazało, że i ten szczyt jest nieco za trudny i zbyt niebezpieczny dla psich łapek… Na osłodę pozostało nam cieszyć się zdobyciem niższego Monte San Michele (na zdjęciu drugie, bo w drodze powrotnej, podejście na ten wierzchołek)
Stety czy nie, Italię zamieszkuje o połowę więcej ludzi niż Polskę, przy ociupinkę mniejszej powierzchni kraju, który w dodatku w znacznej części pokrywają góry. Takie warunki kończą się nieziemskim upakowaniem wszystkiego w każdym możliwym miejscu (zwłaszcza na północy kraju), co znów dość negatywnie odbija się
Kilka słów godzi się poświęcić powożeniu przez Italię: jak Szwajcaria i Austria urzekała pięknymi widokami, tak włoskie stradale zapamiętam głównie ze względu na to, co wyczyniają włoscy kierowcy… ale też ze względu na wąskie, wijące się drogi prowadzące przez niezliczone tunele (to głównie w okolicach Lago di Como)
A to już to, co tygrysy kochają najbardziej: okolice (mało pięknego, bo taki obiekt nie wygląda dobrze jeśli w nim niewiele wody) Lago di Gera, czyli nieupalny parking na dwóch tysiącach (to były zdecydowanie najchłodniejsze poranki podczas całego wyjazdu), nagie skały, lodowce… czy ja już mówiłem, że w takich miejscówkach właściwie mógłbym palnąć się na kilka godzin i tylko patrzeć, podziwiać, napawać się, zachwycać?
Krowy, konie, kozy, nawet świstaki (czasem tuż przy parkingach) — nic nie zrobiło na nas takiego wrażenia jak spotkanie z koziorożcem. Skubany stał na naszej ścieżce i nie miał wielkiej ochoty się odsunąć (wydawało się, że być może nawet nieco czai się na psiapsiółkę)
Relacja nie byłaby pełna bez zdjęcia z cyklu „ten pies pojechał w Alpy i ma się świetnie” ;-) mnie za każdym razem urzeka zapał tej psinki: za każdym razem, choćby wróciła z wycieczki na ostatnich łapach, rankiem następnego dnia, jakby nigdy nic, pruje na kolejną wędrówkę
I jeszcze jeden familijny pstryczek ze szlaku; jakby ktoś pytał: wysoko za naszymi plecami lodowiec Vedretta di Fellaria, ale gdzieś jeszcze dalej Piz Palü (pozdro dla kumatych!)
Każdy szlak ma dwa końce, więc po krótkim odpoczynku przy schronisku Roberto Bignami musieliśmy wracać, aby dzień później wyruszyć na dalszy etap naszej objazdówki… o tym jednak dopiero w następnym odcinku ;-)
Dla chętnych do ruszenia na szlak w Alpy, nawet jeśli nie towarzyszy Wam pies, garść odnośników do mapy:
spacer wzdłuż Lac d’Emosson (ku pokrzepieniu serc); (kolejnego dnia był spacer przez Chamonix, o czym wolałbym chyba zapomnieć); spacer na Col du Palet (coś pięknego) krótki spacer przy Lac du Mont Cenis do Fort de Variselle (chłodno i wietrzyście, ale nie tak bardzo jak na Col de l’Iseran, gdzie byliśmy kilka kwadransów wcześniej…); przechadzka z Exilles do parco naturale del Gran Bosco di Salbertrand (tu zaczynają się najnudniejsze rewiry podczas całego wypadu — Piemont); przechadzka w okolicach Bielmonte (wciąż Piemont); Galbiate — Monte San Michele (Lombardia, wcale nie tak lepsza niż Piemont) marsz wzdłuż Lago di Alpe Gera — aż do Rifugio Roberto Bignami (także Lombardia, ale jakże inna!)
(ciąg dalszy tutaj )
(wszystkie zdjęcia — część z nich warto kliknąć! — fot. Olgierd Rudak, CC-BY-SA 3.0)
powiązane