A skoro opowieść o naszej alpejskiej objazdówce dzieli się na rozdziały według podchwytliwego klucza (por. „Alpy z psem na lajcie (cz. II — Francja i Italia)”), równie podchwytliwy jest tytuł dzisiejszego odcinka. Jako się rzekło Südtirol to kraina administracyjnie położona w Italii, w której wszystko — krajobraz, architektura, nazwy miejscowości, język — usilnie, że dotarliśmy już do Austrii (na tyle usilnie, że będąc tam naprawdę musiałem sobie przypominać, że wciąż jesteśmy we Włoszech). A ponieważ wziąłem aparat (ale nie Zorki 5) i zrobiłem parę zdjęć…
Dla chętnych do pojawienia się w Alpach (z psem lub bez psa) garść podpowiedzi:
z Passo di Stelvio (Stilfs Joch) na Piz Cotschen (wjazd i zjazd serpentynami na Stelvio jest czymś niepobijalnym jeśli chodzi o kierowanie autem);
a na zakończenie było kilka kwadransów spaceru na peryferiach Garmisch-Partenkirchen, spod skoczni w las i nazad (nie linkuję, bo i tak nie mam zdjęć).
I jeszcze, dla ciekawskich (a może raczej dla mnie, żebym miał gdzie odświeżać pamięć) garść detali dotyczących samej objazdówki przez Alpy:
wyjazd trwał od 6 do 27 sierpnia 2022 r. (powrót nastąpił dzień wcześniej niż planowaliśmy, ale tej ostatniej soboty i tak lało, więc nie było czego szukać w okolicach Ga-Pa);
w tym czasie odbyliśmy 19 dłuższych, krótszych, a także całkiem krótkich górskich wycieczek;
zaś autem przemierzyliśmy 3668 kilometrów (przeciwnie do ruchu wskazówek zegara)
mapka (na której nie załapała się Bawaria) nieco przekłamuje, ponieważ krajoznawcze nastawienie sprawiło, że opuściwszy Niemcy nie korzystaliśmy z autostrad — przez Austrię, Szwajcarię, Francję i Italię podróżowaliśmy wyłącznie bezpłatnymi szosami (nie licząc oczywiście Silvretty i przejazdu przez Timmelsjoch);
nadmienię, że zapewnia to mnóstwo cudownych obrazków i wrażeń, z wyjątkiem przejazdu przez Piemont i wschodnią część Lombardii (praktycznie cały rewir od Exilles do Turynu i dalej, aż za Como, to jedna wielka miejsko-przedmiejska paskudna aglomeracja, przez którą jedzie się nudnie, nie licząc emocji dostarczanych przez włoskich kierowców);
czy można było coś zrobić lepiej? niezależnie od tego, że plan był taki, żeby odwiedzić Alpy Kotyjskie, a może nawet Alpy Nadmorskie (Alpesmaritimes / Alpi Marittime), niepotrzebnie opuszczaliśmy Szwajcarię i zjeżdżaliśmy na południe wzdłuż granicy francusko-włoskiej. Trzeba było zrobić zakupy w Chamonix (ceny spożywki w Szwajcarii rzeczywiście potrafią rzucić na kolana…) i nawracać przez Martigny — Sion — Brig — Andermatt, a następnie wbijać się do Italii dopiero w okolicach Chiavenny (względnie jechać tunelem pod Mt. Blanc do Doliny Aosty, choć w ten sposób nie uniknęlibyśmy okolic Bielli — Como — Lecco); Massif de la Vanoise z pewnością jest piękny (z pewnością, ponieważ do francuskiego parc national pieski wstępu nie mają…), jednak jego zaledwie liźnięcie kosztowało nas niepotrzebnych parę kilometrów;
co dalej? z pewnością to nie nasz ostatnia wizyta w Alpy z psem — ale raczej nie z psiapsiółką, która właśnie kończy osiem lat, no i obawiam się, że przy dalszej eksploatacji mogą odnawiać się wcześniejsze kontuzje (skądinąd nie po raz pierwszy się przekonuję, że może i czworonogi słuszniejszej postury niezmiernie mi odpowiadają wizualnie, ale mniejszy towarzysz drogi byłby łatwiejszy do ogarnięcia… czyżby jednak kiedyś schipperke?).