Zaczyna się oczywiście od pieska Lulu obsikującego łydki dworskim dygnitarzom (o tym czy Kapuściński zmyślał i czy reportaż może być wiarygodnym zapisem wydarzeń, czy jednak wierutnym zapiskiem wyobrażeń reportera ciekawie pisze Mariusz Szczygieł w „Fakty muszą zatańczyć”), a później…
…a teraz muszę się przyznać, że twórczość Ryszarda Kapuścińskiego bardzo lubię od wielu lat, na tyle mocno, że chętnie wracam do niej od czasu do czasu (niezależnie od pewnych kontrowersji dotyczących życiorysu reportera, a także jego wiarygodności). Dlatego też byłem w kinie na „Jeszcze dzień życia”, a teraz nie mogłem sobie odmówić pójścia do wrocławskiego Teatru Capitol na „Cesarza”.
Dla przypomnienia (lub uświadomienia nieuświadomionych): tytułowym cesarzem jest Hajle Selasie, władca Abisynii/Etopii (ciekawostka: dla poddanych imperator, ale dla wyznawców Rastafarianizmu (od Ras Tafari, jego wcześniejszego imienia), co najmniej mesjasz, a może nawet wcielenie boga Jah). Historycznie postać nietrzyznaczna, z jednej strony promotor antykolonializmu, acz oczywiście otaczający się miernotami kleptoman; w mocno fabularyzowanym (konfabulowanym?) reportażu te zarzuty zostały wyolbrzymione do groteskowych rozmiarów.
No właśnie: zawsze i od zawsze odbierałem „Cesarza” jako alegoryczną groteskę — kiedyś domniemywano, że autorowi nie wypadało wyśmiewać Gierka i jego kamaryli, więc zastępczo wyśmiewał nygusa, natomiast opracowaniu ekipy z Teatru Capitol mocno poszedł w klimaty publicystyczno-napoważne, wręcz dydaktyczne, tracąc lekkość i powab pierwowzoru. Co gorsza spektakl trwa nieomal dwie i pół godziny (to niewiele krócej niż zajmie nam przeczytanie całej książeczki!), więc brak owej lekkości odczujemy szczególnie dotkliwie (podobnie jak ostatnią, zdecydowanie przydługawą scenę tłukący się kobiet — czego nie rozumiałem ani na jotę).
(Już nie śmiem nawet krytykować notorycznej i notoryjnej dla Sceny Ciśnień (męskiej) golizny — bo pewnie się nie znam, podszyty pruderią jestem… a może zgoła chodzi o marketing?)
Reasumując: za długie, za ciężkie, zbyt dosadne… ale fajne, bo to przecież teatr, czyli zawsze coś (dzień wcześniej byliśmy w kinie na „Bullet Train” i choć dynamizmu nie brak, też nie omieszkałbym się przypieprzyć, bo w tym przecież jest ambaras, że ze mnie taki domorosły krytyk kulturalny ;-)
(wrocławski Teatr Capitol, „Cesarz” w/g Ryszarda Kapuścińskiego, reż. Cezary Studniak; na scenie Mikołaj Woubishet (jako Hajle Selasie), Helena Sujecka, Emose Uhunmwangho, Rafał Derkacz, Tomasz Leszczyński, Krzysztof Suszek, Michał Szymański, Michał Zborowski; długość spektaklu –140 minut; fot. © Tobiasz Papuczys)