Każdy Cezar ma swojego Brutusa, każdy Hitler swojego Heßa, każdy Stalin swego Trockiego (i vice-versa) — czy Putin wreszcie spotka swojego Brutusa, czy prędzej doczeka się swojego Heßa? Takie oto myśli naszły mnie po lekturze książki „Hess. Fanatyczny wyznawca”, którą napisał Pierre Servent.
Dalej będzie w punktach, bo tak prościej:
- tytułem krótkiego wstępu: Rudolf Hess (autor konsekwentnie zapisuje nazwisko w ten sposób) urodził się u schyłku 19 stulecia w brytyjskim Egipcie, przez co nie tylko przylgnęła doń ksywka „Egipcjanin”, ale też uwielbienie dla angielskiej kultury, języka i polityki;
- w czasie Wielkiej Wojny młody Rudolf służył w piechocie, aby pod jej koniec przenieść się do lotnictwa; w istocie nie wziął udziału w walkach powietrznych, ale w jego życiorysie nimb podniebnego wojownika odegrał bardzo ważną rolę;
- w powojennej zawierusze dość szybko przykleił się do charyzmatycznego malarza, wspólnie wszczęli kuflowy pucz, razem odsiadywali wyroki w Landsbergu (istnieją grube poszlaki, że wykształcony i inteligentny Hess, ulubiony student profesora Karla Haushofera (tego od geopolityki) mógł być nawet autorem-widmo „Mein Kampf”); dzięki swym przymiotom (autor całkiem na poważnie rozważa wątek romansu Hitlera z „Fräulein” Hess) rychło zostaje zastępcą przywódcy NSDAP (Stellvertreter des Führers): jest przystojny, poważny, stonowany, ascetyczny, „był zapewne najsympatyczniejszym spośród wszystkich nazistowskich przywódców” (to Neville Henderson), niewywyższający się, wierny uwielbianemu „Człowiekowi”;
- ciekawe: ten antysemita potrafił wznieść się ponad swe ideologiczne zacietrzewienie i nie tylko ocalić Żydówkę Martę Haushofer (żonę profesora), a nawet pozwolić utrzymać stanowisko na uczelni jego synowi Albrechtowi, do czego przydał się certyfikat „honorowego Aryjczyka” (mała dygresja: mischlingiem był zbrodniarz wojenny, feldmarszałek Luftwaffe Milch, ale przecież Heydrich chyba też);
- z czasem odsuwany na drugi plan boleje nad wybuchem wojny na zachodzie — wszakże narodowy socjalizm miał zmierzyć się z bolszewizmem, a nie walczyć z uwielbianą Anglią — i tu zaczyna się największy dramat i największa farsa w jego życiu: na kilka tygodni przed plantem „Barbarossa”, wiedząc, że Rzesza nie ma szans na dwóch frontach, postanawia wyruszyć z tajną misją do Wielkiej Brytanii, spotkać się z Douglasem Douglas-Hamiltonem i za jego pośrednictwem przekonać tamtejsze elity do podpisania pokoju i wspólnego ataku na Związek Sowiecki;
- dość rzec, że Messerschmitt Bf 110 się rozbił na szkockich wrzosowiskach, a naiwny plan się nie udał — samozwańczy gołąbek pokoju został uwięziony na całą drugą połowę swego (dłuuugiego) żywota, a przez swoich brunatnych kamratów został nazwany szaleńcem i wariatem;
- misja Hessa obrosła w mnóstwo mitów, legend i przypowieści, wypada zatem wspomnieć, choćby hasłowo, kilka z nich: czy Hess realizował polecenia Führera? zaś o chorobie psychicznej zaczęto mówić dopiero po porażce? czy został ofiarą misternej gry brytyjskiego wywiadu, który zadał sobie trudu, by wywabić jednego z przywódców Rzeszy pod pozorem możliwych konszachtów z proniemieckim stronnictwem? czy dla Anglików pracował Albrecht Haushofer, który misterną grą wpuścił Hessa na manowce? a może agentem SIS był sam Rudolf Hess? odpowiedzi na te pytania być może dałoby się poszukać w londyńskich archiwach… o ile teczki dotyczące jednej z największych tajemnic drugiej wojny światowej zostaną kiedyś otwarte;
- natomiast żadne pytania i żadne wątpliwości nie przeszkodziły Stalinowi w wiecznym wypominaniu Brytyjczykom zamiaru „zdrady” i odwrócenia przymierzy; jest to o tyle absurdalne, że w maju 1941 r. Sowiety wciąż były w sojuszu z Niemcami, i tylko w pewnym stopniu tylko przez przypadek Wielka Brytania toczyła wojnę tylko z Trzecią Rzeszą; (też ciekawe: Stalin dziwił się, że Hess nie został od razu rozstrzelany — ale też w tym samym maju zgładzić go próbowali komandosi SS; sam zainteresowany podjął też kilka prób samobójczych);
- skończyło się na procesie w Norymberdze i skazaniu na dożywocie — i czterech dekadach, które więzień nr 7 spędził w Spandau (od 1966 r. był jedynym lokatorem tego berlińskiego gmaszyska — ponieważ Związek Radziecki konsekwentnie sprzeciwiał się jego wcześniejszemu zwolnieniu), aż do jego rzekomo niesamobójczej śmierci w 1987 r.
Podsumowując: postać szara, nie wysuwająca się z cienia Hitlera — być może historia w ogóle by nie dostrzegła osoby Rudolfa Hessa, gdyby nie jego szalony lot — i pół życia za kratami.
(Pierre Servent, „Hess. Fanatyczny wyznawca” (’Rudolf Hess. La dernière énigme du IIIe Reich’), tłum. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, wyd. Prószyński i S-ka, na papierze 496 stron)