Tak mnie właśnie naszło: jeśli ktoś myśli, że Park Narodowy Podyjí jest położony w Czechach, to się grubo pomylił, podobnie jak ten, kto przypuszczał, że namiętnie smakowane i lansowane na tutejszych łamach wyroby winiarskie można określić jako czeskie. Tak mnie naszło przy kieliszku pysznego czeskiego wina — České vinařství Chrámce Svatovavřinecké 2017 — bo nie będę ukrywał, że to pierwszy raz, kiedy udało mi się zakupić butelkę wina czeskiego.
Czas na małą drygresję: otóż kładę ja tu od czasu do czasu P.T. Czytelnikom do głów, że polszczyzna jest okropna w swym prostackim uproszczaniu określeń dla państwa i kraju, któremu przyszło graniczyć ze Rzplitą od południa. Mamy te nasze „Czechy” i… właściwie nic więcej, oprócz traktowanej jako urzędowa nazwy Czeska Republika, dla niepoznaki zwanej Republiką Czeską (ale to pewnie dlatego, żeby jeszcze bardziej nie zbaranieć dywagując czy aby dwie wielkie litery to nie nazbyt wiele, bo przecież w oryginale jest Česká republika; mamy też „bohemę”, ale to określenie zdecydowanie z innej beczki). Upraszczając: Czechy to jedna z części Czeskiej Republiki (największa), więc nazywanie wszystkiego jak leci „Czechami” to pewnego rodzaju niestosowność.
(Dla rozjaśnienia kwestii polecam dwa hasła na Wikipedie: Čechy to jedna z części Czeskiej Republiki, obok Moraw i Śląska, zaś Česko to niespecjalnie trafna nazwa państwa, por. Spor o užití slova Česko.)
Nie inaczej jest z tym pysznym winem, które zwykle nie jest winem „czeskim” — jest winem „morawskim”, ponieważ jest uprawiane na Morawach…
…ale inaczej jest w przypadku wina czeskiego, wyprodukowanego w Czechach — przez České vinařství Chrámce (na mapie wypada to niedaleko Mostu — w sumie niedaleko stamtąd w Krušné hory) — które nie jest winem morawskim. Prawdziwa efemeryda (gdzieś mi się obiło o pamięć, że zaledwie jakieś 5% produkcji wina pochodzi z upraw czeskich), na tyle, że chociaż od dawien dawna się za takim czymś rozglądałem, ale jakoś nigdy się w oczy nie rzuciło.
I wracając jeszcze na momencik ad rem: wino pyszne, jak przystało na St. Laurenta, mojej ulubionej, obok frankovki i zweigelta, odmiany, bardzo ciemnej barwy (barszcz?), w smaku konkretny, jesienny, jakby nieco rozgrzewający… (w sumie zabawne, bo butelkę tego wina kupiłem w przydrożnym spożywczaku… gdzieś na Morawach).
(České vinařství Chrámce Svatovavřinecké 2017, fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)