Końcówka roku to tradycyjny czas podsumowań — w tym wykaz książek, które udało mi się w upływającym roku przeczytać, a które (z różnych przyczyn) nie załapały się na recenzję na tutejszych łamach.
A mianowicie, w dużym skrócie:
- Martin Gilbert: „Winston S. Churchill: vol. 5: The Prophet of Truth, 1922-1939” i „Winston S. Churchill: vol. 6: Finest Hour, 1939-1941” — kolejne dwa tomy przepotężnej i bardzo szczegółowej (acz napisanej nie z pozycji nakolannej) biografii opowiadają o okresie, kiedy wyrzucony poza nawias polityki Churchill kwękał, ostrzegał, narzekał, wzywał („bo Niemcy, bo lotnictwo”), a nikt go nie słuchał, bo przecież nikt nie traktuje poważnie ludzi, którzy nie mają racji; tom drugi to już etap wojny, wejścia do gabinetu Chamberlaina i rychłego objęcia teki premiera; rzecz niełatwa do czytania także ze względu na obszerność (choć łatwiejsza, niż tomy wcześniejsze, napisane przez Randolpha Churchilla);
- Radosław Golec: „IRA Hitlera” — mniejsza nawet z tym, że Irlandzka Armia Republikańska (zgodnie z teorią, że wróg twego wroga może być twym przyjacielem) szukała pewnego wsparcia w nazistowskich Niemczech, ciekawsze wydały mi się informacje dotyczące oficjalnej polityki (już niepodległej, acz jeszcze nie republikańskiej) Éire. Otóż neutralność Éamona de Valery z jednej strony oznaczała delikatny balans „ze wskazaniem”, stałe utrzymywanie stosunków dyplomatycznych z Trzecią Rzeszą (i oficjalne kondolencje po śmierci Hitlera, a złożone na ręce ambasadora) — a z drugiej strony permanentną obawę przed inwazją… z dowolnej strony, choć bardziej prawdopodobnie z położonej nieco na wschód wyspy (Niemcom irlandzka neutralność całkiem odpowiadała); książka bardzo ciekawa, wartko napisana, czyta się trochę powieść szpiegowską;
- Richard Grant: „Najgłębsze południe. Opowieści z Natchez, Mississippi” — niewielka książeczka o niewielkim miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych, jego historii i (mocno tkwiącej w historii) teraźniejszości (mnie bardzo zaciekawiła informacja, że wolni czarni mogli posiadać i niekiedy posiadali swoich niewolników);
- Josef Karika: „Strach” — straszne pierdoły, nie dałbym rady, gdyby nie to, że rzecz dzieje się w Ružomberoku, a główny bohater robił zakupy w tym samym Tesco, w którym bywałem i ja;
- Charlie LeDuff: „Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków” — Lubimyczytać.pl nie polubiło tej książki, natomiast mnie formuła krótkich, jakby niedokończonych szkiców, bardzo się spodobała. Może bardzo wiele z tych reportażyków się nie dowiemy (nawet o NY i jego mieszkańcach), ale jako luźne impresje wypadają nieźle (może pomogło, że czytałem jako tzw. „lekką, łatwą i przyjemną” w okresie wakacyjnym);
- Hervé Le Tellier: „Anomalia” — i cóż z tego, że „to jedna z najinteligentniejszych współczesnych powieści, a jednocześnie jedna z najbardziej zabawnych” i że zachwyca, skoro mnie nie zachwyca? przebrnąłem, bo na szczęście w miarę krótkie, ale żebym dzięki lekturze był jakkolwiek mądrzejszy lub chociaż bardziej rozweselony, tego nie powiem;
- Tomasz Leszczyński: „Pocztówki z Iranu” — całkiem fajne opowiastki o współczesnym Iranie i współczesnych Persach z perspektywy… siodełka rowerowego (autor odbył dwa cyklistyczne wojaże przez ten kraj). Mnie się podobało, choć momentami widać rwanie myśli, acz to chyba efekt tego, że pierwotnie opowiastki były publikowane w odcinkach, a następnie sklejane w książkową całość (być może spodobało mi się jeszcze bardziej, bo równolegle oglądałem naprawdę fajny serial „Teheran”);
- Jo Nesbø: „Krwawy księżyc” — kiedyś twórczość tego autora podobała mi się całkiem-całkiem (jak na gatunek), natomiast tegoroczna propozycja wydaje mi się już nieco przedobrzona (większość twórców literatury fiction cierpi chyba na tę samą przypadłość, co większość twórców muzyki — po świetnym (a przynajmniej pełnym pomysłów) początku zaczyna się etap kontynuacji i ratowania dochodów;
- Tadeusz A. Olszański: „Ukraińskie stulecie 1914-2014. Szkice historyczne” — takie gadu-gadu, trochę do piwka, trochę do obiadu to ja lubię — w sumie misz-masz i poplątanie-z-poplątaniem, do luźnego poczytania, pomyślenia (czasem nawet podyskutowania z autorem w myślach);
- Georg M. Oswald: „Wśród wrogów” — niby takie sobie, ale jednak takie sobie (taka dość nijaka sensacja);
- Kacper Pobłocki: „Chamstwo” — coś dla miłośników (przeczytanej rok temu) „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego, w sumie bardzo ciekawe, natomiast największą wadą książki jest jej dydaktyzm — od razu widać, że autor ma stopień naukowy doktora habilitowanego, a „Chamstwo” jest pewnego rodzaju streszczeniem badań. Przeczytać na pewno warto, chociaż wartałoby też, by wydawnictwo namówiło autora na pewne skrócenie tekstu, który zyskałby przez to na poczytalności;
- Anna Politkowska: „Rosja Putina” — czy książka może zabijać? w przypadku tej rosyjskiej dziennikarki krytyka zaprowadzonego przez władze Putina nieporządku i bezprawia skończyła się skrytobójczą śmiercią (te same władze ścigają oczywiście tylko płotki, kryjąc zleceniodawców mordu — no ale trudno się dziwić, skoro wszystko wskazuje, że zlecenie przyszło z samej góry);
- Robert Service: „Na Kremlu wiecznie zima. Rosja za drugich rządów Putina” — no cóż, nie da się ukryć, że z putinowską Rosją nigdy nie było łatwo… wystarczało czytać, czytać, czytać…
- Richard Shepherd: „Siedem wieków śmierci” — tytuł mocno mylący, bo sugeruje coś o historii (w tym przypadku historii traktowania śmierci), po lekturze okazuje się, że to raczej luźne opowiastki lekarza medycyny sądowej. Ale czyta się nieźle, sporo można się dowiedzieć o tym co dobrze robić, a czego lepiej nie robić, żeby sobie pożyć w jakimś tam zdrowiu;
- Mariusz Szczygieł: „Fakty muszą zatańczyć” — w sumie to taka meta-książka, pisanie o pisaniu, podręcznik warsztatowy reportera; moje ulubione spostrzeżenie: trudno jest reporterowi zarzucać, że pisze nieprawdę, bo przecież nierzadko nie widział omawianych zdarzeń naocznie, a jak już widział… to przecież wystarczy sobie przypomnieć, że trzech naocznych świadków potrafi podać cztery nieprzekłamane opisy…
- Olga Tokarczuk: „Empuzjon” — rzecz dzieje się w 1913 r. w Görbersdorfie, a że to taki jakby horrorek (acz dla elity), to może kojarzyć się z Kariką; gdyby sfilmował to Tarantino, mogłoby być niezłe ;-)
- Szczepan Twardoch: „Król” — przy „Morfinie” klasa de lux (także dlatego, że nie ma aż tylu bluzgów), dużo ciekawych odniesień historycznych (sytuacja polityczna w Polsce w ’37, tworzenie się państwa żydowskiego w Palestynie, Bereza Kartuska), trochę skojarzyło mi się ze „Złym”, a to w sumie nie jest bardzo złe skojarzenie;
- Piotr Zychowicz, Jacek Bartosiak: „Atak na Ukrainę!” — właściwie to nie książka, lecz czat-esej (e-księgarnie oferowały rzecz (gratis) jako książkę); przeczytałem, poszło znacznie łatwiej niż w przypadku „Nadchodzi III wojna światowa”; po namyśle dochodzę do wniosku, że to chyba zapis jednej z dyskusji na YT (mnie natomiast spodobało się zdanie „uważam, że Rosjanie zniszczyli swoje wojsko, nie mają podstawy demograficznej i trzeba ich wykończyć. Nie należy się litować.” — oczywiście w ujęciu polityczno-militarnym, ponieważ (piszę te słowa na początku lipca, kiedy wojna w Ukrainie przybrała postać mało barwnego pojedynku artylerzystów, poprzetykanego terrorystycznymi atakami rakietowymi na ukraińskie miasta, i właściwie niewiele jeszcze wiadomo o tym, co wiemy w grudniu…) nie powinno już być takiego wrzoda na mapie Europy i świata;
Nie wszystko złoto co się świeci, toteż, pamiętając, że życie jest za krótkie na kopanie się z koniem, postanowiłem jeszcze szybciej przerywać lekturę wszystkiego, co zaczyna nieco bardziej nużyć — ale też dzięki temu mogłem napocząć jeszcze więcej rzeczy, które finalnie okazały się niegodne finiszu.
A zatem:
- Daniel Baugh: „Wojna siedmioletnia: konflikt globalny 1754-1763” — wielki zawód i rozczarowanie, ponieważ tej książki nie da się po prostu czytać — zawalona zbytecznymi detalami, w których autorowi udało się utopić to co ważne i ciekawe; czytelnik może się dowiedzieć ile armat miały poszczególne okręty i gdzie obóz rozbił jakiś oddział, ale np. polityczne znaczenie podboju Kanady przez Anglików czy wpływ „cudu dworu brandenburskiego” na sytuację w Europie zanikają w gąszczu nieistotnych, szczególarskich informacji; próbowałem przekopać się przez najbardziej interesujące mnie fragmenty, ale to też okazało się właściwie ponad siły;
- Jan Błaszczak: „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” — opowieść o polsko-manhattańskim przybytku rozrywkowym mogłaby być nader ciekawa, jednak przejawiana przez autora predylekcja do odpływania w dygresje do dygresji tak mocno zaburza wątek, że nie ratują tego nawet Andy Warhol i Lou Reed… odpuściłem;
- Willy Brandt: „Wspomnienia” — widziałem czym grozi czytanie autobiografii polityka, i to formatu kanclerza Brandta, trudno zatem powiedzieć, iżbym się rozczarował; kupiłem dawno temu (za jakieś grosze), czekało, czekało, czekało — pod wpływem „Berlina” się doczekało… ale nie dokończyło;
- Natalia Hatalska: „Wiek paradoksów” — nie wiem co mnie podkusiło sięgnąć po kolejną książkę z cyklu „piszę bloga, napiszę se i książkę!”… na szczęście raz-dwa dostrzegłem największą wartość tej pozycji ;-)
- Julia Jakowlewa: „Towarzyszu mój” — kryminał w stylu retrobolszewickim… nie zdzierżyłem (Feliks Edmuntowicz Dzierżyński mógłby też nie zdzierżyć);
- Piotr Korczyński: „Śladami Szeli” — tytuł nieco wprowadza w błąd, bo książka nie jest poświęcona tylko rabacji galicyjskiej… i właściwie po przeszło połowy nie do końca wyczułem jaka myśl przyświecała autorowi (ze słowa wstępnego wynikało, że miało być o jakichś mitach, a skończyło się na rwanych biografijkach różnych osób i postaci)… dałem sobie spokój i czas na przeczytanie czegoś innego;
- Herman Linquist: „Przez Bałtyk” — miało być o relacjach szwedzko-polskich, a jest… jakiś taki miszmasz; kawałki o historii Szwecji przeczytałem z zaciekawieniem (Eryk Pomorski, Karol XII, etc.), ale — widząc jak autor połebkowo opisuje historię Polski — śmiem się obawiać, że jest to napisane równie połebkowo;
- Anna Mularczyk-Meyer: „Minimalizm dla zaawansowanych” — (patrz: „Wiek paradoksów” Hatalskiej);
- Vincent V. Severski: „Plac Senacki 6 PM” — lubię sobie czasem, dla odmóżdżenia między krwawymi historiami, przeczytać jakąś dobrą sensację… ta próba zmierzenia się z kolejną szpiegowską opowieścią skończyła się kapitulacją na całej linii;
- Henry David Thoreau: „Walden; or Life in the Woods” — podręcznik klasycznego survivalu czy buszkraftu? klasyk amerykańskiej literatury mickiewiczowskiej doby? naczytałem się kiedyś jakie to piękne i wspaniałe, więc się porwałem… pospałem i poddałem…
- Katarzyna Tubylewicz: „Szwedzka sztuka kochania” — mistrzyni wiecznego suspensu: to już kolejny przypadek, kiedy autorka bierze świetny temat, ma świetne spostrzeżenia, etc., ale finalny efekt jest niebardzo do czytania (dla mnie, subiektywnie — może jeszcze nie dorosłem);
- Oksana Zabużko: „Planeta Piołun” — mistrzyni długich, wielokrotnie złożonych, multidygresyjnych zdań… niestety, momentami męczące, więc z chęcią przeczytałem tylko to, co autorka ma do powiedzenia o Ukrainie, ukraińskości i postrzeganiu Ukrainy („Francuzi nie muszą nikomu udowadniać swego prawa do istnienia i nikt im nie truje, że ich zabójcy to „druga strona konfliktu”, której powinni się przypodobać, żeby przestała ich zabijać”); to też dobre: „masy bowiem będą głosować nie na realnych polityków,ale na bohaterów serialu telewizyjnego (…) Precedensy takich postdemokratycznych (…) wyborów były już we Włoszech (Ruch Pięciu Gwiazd), na Litwie (Związek Rolników i Zielonych), a w 2019 dołączyła do tej grupy Ukraina ze Sługą Narodu (serialem, który stał się partią polityczną przez bezpośrednie przeniesienie z ekranu do władzy)”.
I to by było na tyle, na razie — czytam dalej.
(ujęcie czysto ilustracyjne, fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)