Drugą wojnę światową nazywamy drugą, bo była druga — i nazywamy światową, bo udział w niej brały państwa z wszystkich kontynentów. I chociaż można powiedzieć, że były fronty ważniejsze i nieco mniej ważne, w „Armii o świcie” Rick Atkinson pokazał, dlaczego tak istotne było wyparcie Włochów i Niemców z północnej części Afryki — natomiast w książce „Dzień bitwy. Wojna na Sycylii i we Włoszech 1943-1944” wyjaśnia, iż bez frontu na Półwyspie Apenińskim zmagania mogłyby trwać wiele miesięcy dłużej.
Jak przypuszczam najwytrwalsi P.T. Czytelnicy kątka z niewprawnymi recenzyjkami książek zauważyli, że przepadam za lekturami o najczarniejszych momentach dwudziestego stulecia, acz powinno się też rzucać w oczy, że chętnie czytam o wojnie, acz opisy walk, osiągnięć dywizji i biografie dowódców interesują mnie najmniej (choć psychika np. Pattona nie jest do pominięcia w takich dywagacjach) — w przeciwieństwie do kwestii politycznego sosu i przełożenia decyzji strategicznych na ich skutki.
Oto jest kilka wyimków z tego, co o tych kilku miesiącach (od Operacji Husky w lipcu 1943 r. do wyzwolenia Rzymu w czerwcu 1944 r.) miał nam do powiedzenia autor:
- kreśląc szeroki plan: w maju 1943 r. skapitulowały ostatnie oddziały Africa Korps, na froncie wschodnim Niemcy szykują się do Zitadelle, na froncie zachodnim — jest już po konferencji w Casablance, więc Alianci już obiecali utworzenie drugiego frontu na zachodzie Europy, acz jest jasne, że przygotowania do inwazji zajmą jeszcze przynajmniej rok (pamięć o nieudanym desancie pod Dieppe jeszcze długo dawała o sobie znać);
- trudno jednak przez ten czas tylko bombardować Niemców i trzymać wojska lądowe w bezruchu, więc może rzucić się na „miękkie podbrzusze” Europy (Churchill)? finalnie podczas konferencji Trident postanowiono zaatakować Italię — bo chociaż droga do Berlina via Roma wydaje się długa i kręta, to przynajmniej uda się w ten sposób związać ileś tam dywizji Wehrmachtu, odciążyć Sowietów — a może nawet pokonać najsłabsze z państw Osi i choćby symbolicznie odbić z rąk wroga kawałek Europy;
- na pierwszy rzut poszła Sycylia, którą udało się zająć z zaskakującą (relatywną, por. operacja Ladbroke) łatwością (a może nie tak zaskakującą, skoro wiadomo, że zasadniczo broniło jej wojsko włoskie — a przecież ich czołgi miały tylko jeden — wsteczny — bieg); dość rzec, że Włosi radośnie poddawali się Aliantom i szli do niewoli ze śmiechem i śpiewem;
- wszystko dlatego, że w tym momencie w gruzach legły już resztki autorytetu Benito Mussoliniego, co skończyło się… odwołaniem Duce przez Wielką Radę Faszystowską, jego aresztowaniem i… skoro to Italia, to wszystko musiało pójść jak poszło, toteż Mussolini został przez Otto Skorzennego molto presto odbity;
- już we wrześniu rząd Pietro Bagdolio formalnie skapitulował — to też ciekawostka, ponieważ początkowo negocjowano zawieszenie broni (Armistizio di Cassibile), jednak strony próbowały się wzajemnie tak bardzo przechytrzyć, że mało brakowało, a doszłoby do desantu spadochroniarzy na Rzym… i od tego momentu zaczęła się brutalna niemiecka okupacja;
- kolejny etap to wbicie się na włoskiego buta — operacje Baytown, Avalanche, Slapstick oraz historia przyczółka pod Anzio udowodniły, że Alianci nie byli dostatecznie dobrze przygotowani do morskich inwazji (wyciągnięte wnioski przydały się blisko rok później, podczas D-Day) — i parcie na północ, przez silnie bronione Apeniny (włącznie z całkowicie niepotrzebnym zniszczeniem klasztoru Monte Cassino);
- (ciekawostka: wynalezienie chemioterapii jest w pewnym stopniu dziełem przypadku, a raczej nalotu na port w Bari, gdzie trzymane przez Aliantów zapasy gazu musztardowego (!) zostały zbombardowane przez stado Junkersów; gaz zabił mnóstwo ludzi (to zbrodnicze zaniedbanie ukryto na wiele lat), ale efektem ubocznym było odkrycie, iż ten związek chemiczny niszczy komórki nowotworów);
- po co to wszystko? autor nie pozostawia wątpliwości: Linii Gustawa oraz Hitlera (po przełamaniu ta ostatnia została linią Sengera) broniło 300 tys. żołnierzy Wehrmachtu , których z pewnością zabrakło na bardziej istotnym strategicznie wschodnim froncie; podbicie Włoch było ważne także ze względów strategicznych, bo startujące stamtąd samoloty miały znacznie bliżej do Rzeszy — na tyle blisko, że lotnikom trudniej było wyrobić minimalną liczbę misji uprawniającą do powrotu do domu (w jednej z takich załóg latał Joseph Heller, który swoje własne przeżycia opisał z perspektywy Yossariana);
- i druga ciekawostka: wyścig do Rzymu był jeszcze szybszy (i mniej składny), bo dowództwo wiedziało, że lada chwila dojdzie do operacji Overlord, która odwróci uwagę wszystkich (także opinii publicznej) od walk na włoskiej ziemi; miasto wyzwolono dokładnie w D-Day… (nie mniejszym zaskoczeniem może być informacja, że Rzymu nie broniono na rozkaz Hitlera, któremu Nerobefehl jeszcze do głowy nie przyszedł);
- od lata 1944 r. teatr włoski spadł do roli trzeciorzędnego frontu wojny, umocnienia Linii Gotów zatrzymały wojska alianckie tylko na pewien czas (warto dodać, że Churchill zajęcie Niziny Padańskiej postrzegał jako szansę na szybsze przejście przez Bałkany — ten moment w historii Europy mógłby być bardzo istotny w późniejszych czasach) — i tak aż do kapitulacji Niemców w maju 1945 r. (o tym wszystkim autor już, niestety, nie pisze — można powiedzie, że wszystkie wątki doprowadziły nas do Rzymu i ani kroku dalej).
Pytanie czy warto się przekopać przez taką kobyłę pozostawiam o tyle otwarte, o ile każdy sam sobie musi udzielić odpowiedzi ;-) Mnie akurat ta książka spodobała się bardziej, niż pierwszy tom „Trylogii wyzwolenia”, ale to też może być kwestia nastawienia.
(Rick Atkinson, „Dzień bitwy. Wojna na Sycylii i we Włoszech 1943-1944”, (’The Day of Battle: The War in Sicily and Italy, 1943-1944′), cykl „Trylogia wyzwolenia”, tom 2, tłum. Maciej Balicki, wydawnictwo Napoleon V, na papierze 834 str.)