„Marat / Sade” / WTW — pytajcie, lecz nie błądźcie

Czy rewolucja jest dobra, bo wszystko zmienia na dobre? Czy jest zła, bo zawsze musi przyjść moment, kiedy zacznie zjadać swoje dzieci? Czy naprawdę wiele musi się zmienić, żeby wszystko było jako dawniej?
Być może takie, a być może inne pytania chcieli zadać, a może nawet próbowali poszukać twórcy spektaklu „Marat / Sade” we Wrocławskim Teatrze Współczesnym; być może te pytania miały być całkowicie inne. Zapewne troszkę błądzę, bo ja przecież nie tylko nie potrafię autorytatywnie odczytywać cudzych myśli, ale też po prostu się nie znam na dobrej sztuce. Nie chodzi też chyba o to, że odstręczyła mnie pewna surowość i ostrość formy: barokowe klimaty Capitolu mogą przytłaczać, punkrockowa odtrutka powinna przypomnieć, że nie wszystko złoto co się świeci. A jednak… a jednak cóż z tego, że powinienem wyjść z teatru zachwycony, skoro zachwycony nie wyszedłem — być może miałbym inne wrażenie, gdybym trafił na ten spektakl przeszło trzy dekady temu, w moim górnym i chmurnym okresie rozwoju osobowości, ale teraz…

(Disklajmer: powyższą pseudo-recenzję proszę traktować wyłącznie jako subiektywną i nieudolną próbę zaistnienia na niwie krytyki teatralnej, ale też zapełnienia tutejszych łamów czymkolwiek w sobotni wieczór. Już chyba lepiej idzie mi trolowanie zachwytem nad piwem w plastikowych butelczynach… no ale na powrót tych wątków jeszcze chwilę będzie trzeba poczekać.)

(„Marat/Sade”, Wrocławski Teatr Współczesny; na podstawie dramatu Petera Weissa, przekład Andrzej Wirth; reżyseria Marcin Liber; na scenie Jerzy Senator, Rafał Cieluch, Tomasz Taranta, Mariusz Bąkowski i inni; na zdjęciu fragment scenografii, fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)

subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
zerknij na wszystkie komentarze
0
komentarze są tam :-)x