Na początku niniejszej pseudorecenzji godzi się poczynić dwa disklajmery: (i) recenzować, jak zawsze uczciwie przypominam, nie potrafię, i to niezależnie od tego czy książka/film mi się podoba, czy też nie podoba (choć nie ukrywam, że hepanie wydaje się jakby łatwiejsze…); (ii) być może nie byłoby mnie tu, gdzie jestem, gdyby nie Ryszard Kapuściński — już chyba podawałem, że pod wpływem lektur jego książek w okolicach ogólniaka zachciałem zostać dziennikarzem, a że we Wrocławiu nie było takiego wydziału, poszedłem na prawo, bo wydawało mi się możliwie najogólniej najbliższe (ba, chyba nawet wybrałem magisterkę z konstytucyjnego ze względu na największy potencjał publicystyczny…).
I disklajmer trzeci: jeśli ktoś myśli, że sięgając po książkę „Kapuściński. Trudny talent” autorstwa Krystyny Strączek dostanie do rąk kolejną (demaskatorską lub nie) biografię niedoszłego noblisty, to się… pozytywnie (lub nie) rozczaruje, albowiem rzecz jest raczej bedekerem po stylu — od początkującego, młodego poety, poprzez reportera i depeszowca, aż twórcy opowiadań i literata.
Nie będę zasypywał P.T. Czytelników detalami, jednak zwróciłbym uwagę na następujące ciekawe wyimki z etapów twórczości Ryszarda Kapuścińskiego:
- prawny spór o reportaż pt. „Sztywny” (1961 r.), który został zajumany i przetworzony na dramat („Kondukt”) — afera skończyła się pewną ilością polemik prasowych, a nawet procesem (!), który Kapuściński przegrać musiał — bo przecież były to czasy, kiedy artykułom reporterskim odmawiano miana utworów (por. „Prawa autorskie do starych zdjęć reporterskich”);
- w toku tego sporu Kapuściński miał powołać się na to, że w rzeczywistości jego tekst jest opowiadaniem, nie reportażem — zasłyszana historia została bowiem przezeń przetworzona według autorskiego uznania — co dało asumpt do późniejszych dywagacji ile w jego twórczości faktów i realiów, a na ile kreacji (zainteresowanych warsztatem reportera odsyłam do książki „Fakty muszą zatańczyć” Mariusza Szczygła);
- sęk bowiem w tym, że jeszcze niewiele wcześniej dziennikarzy uważano za pariasów słowa pisanego i zakały branży żyjącej z pisania — szczytem szczytów było pisanie wymyślonych historyjek (dlatego „literatura piękna” jest piękna), a przepisywanie z życia wzięte traktowano podobnie jak utrwalanie obrazu przy pomocy urządzenia technicznego — zatem nawet najlepszy reporter nie mógł marzyć o doszlusowaniu do grona artystów literatury;
- autorka dowodzi też, że Kapuścińskiego można traktować jako innowatora i wynalazcę gonzo journalism — i to na wiele lat zanim styl ten wdrożyli żurnaliści amerykańscy;
- oczywiście literackie aspiracje Ryszarda Kapuścińskiego najlepiej widać w „Cesarzu”, który nie jest zapisem-reportażem, lecz raczej stylizowaną impresją — stąd też fakty zgadzają się w ogólnej ogólności, a w szczegółach… zupełnie nie (Hajle Selasie znał obce języki i nie był prymitywem, a już na pewno nie miał małego pieska rasy japońskiej imieniem Lulu, który obsikiwał buty dworzanom…) — co wcale nie zmienia faktu, że jako rzecz do czytania „Cesarz” jest po prostu świetny i wspaniały.
To by było na tyle, na razie — ze swojej strony „Trudny Talent” na pewno polecam, chociaż raczej tym, którzy już czują się w temat nieco wgryzieni.
(Krystyna Strączek, „Kapuściński. Trudny talent”, wydawnictwo Czytelnik, na papierze 344 strony)