Kontynuując jeszcze przez chwilę tematykę powyborczą: biorąc pod uwagę, że PiS wybory wygrał, ale władzę przegrał — całkiem racjonalne jest pytanie: kiedy można spodziewać się powołania nowego rządu — i czy rząd Morawieckiego, odchodzący po przegranych wyborach, może jeszcze rządzić?
Dalej będzie w punktach, bo tak lubię najbardziej:
- odpowiedź na pierwsze pytanie jest najprostsza: prezydent Duda ma 30 dni licząc od 15 października 2023 r. na zwołanie pierwszego posiedzenia parlamentu, i od tego dnia rusza cała prawno-polityczna machina: dymisję składa premier, posłowie zaczynają wybór Marszałka Izby Poselskiej (to samo dzieje się w Senacie);
- jednak dymisja rządu nie oznacza końca jego funkcjonowania: w tym samym momencie premier staje się p.o. premiera — aż do momentu powołania nowego rządu;
- najpóźniej w tym momencie prezydent powinien zacząć się zastanawiać, kogo widziałby na stanowisku premiera w bliższej przyszłości;
- dla jasności: głowa państwa ma pełną dowolność jeśli chodzi o desygnowanie kandydata na premiera i jeśli Andrzej Duda będzie chciał ostatecznie ośmieszyć PiS, to oczywiście wskaże polityka z jego gremium (a gdyby chciał zagrać na nosie zwycięskiej opozycji, wytypowałby… Łukasza Litewkę ;-)
- (ale może też zagrać inaczej: desygnować na premiera kogoś z PSL, kogoś takiego, kto byłby akceptowalny dla PiS — licząc na to, że w mętnej wodzie i rak bywa rybą);
art. 109 ust. 2 Konstytucji RP
Pierwsze posiedzenia Sejmu i Senatu Prezydent Rzeczypospolitej zwołuje na dzień przypadający w ciągu 30 dni od dnia wyborów (…).
art. 161 ust. 1 i 3 Konstytucji RP
1. Prezes Rady Ministrów składa dymisję Rady Ministrów na pierwszym posiedzeniu nowo wybranego Sejmu.
3. Prezydent Rzeczypospolitej, przyjmując dymisję Rady Ministrów, powierza jej dalsze sprawowanie obowiązków do czasu powołania nowej Rady Ministrów.
art. 154 ust. 1 Konstytucji RP
Prezydent Rzeczypospolitej desygnuje Prezesa Rady Ministrów, który proponuje skład Rady Ministrów. Prezydent Rzeczypospolitej powołuje Prezesa Rady Ministrów wraz z pozostałymi członkami Rady Ministrów w ciągu 14 dni od dnia pierwszego posiedzenia Sejmu lub przyjęcia dymisji poprzedniej Rady Ministrów i odbiera przysięgę od członków nowo powołanej Rady Ministrów.
- tak czy inaczej wskazany przez prezydenta Prezes Rady Ministrów ma 14 dni na uformowanie składu rządu (tj. wskazanie przyszłych ministrów), w tych samych 14 dniach prezydent musi zdążyć z zaprzysiężeniem rządu;
- dla jasności: do tego czasu mamy dwóch premierów — urzędującego (starego) i aspirującego, desygnowanego przez prezydenta i ubiegającego się o władzę — i dopiero od momentu odebrania przysięgi poprzedni premier traci urząd;
- teraz jest moment kluczowy: nowy premier ma kolejne 14 dni na przekonanie do siebie Izby Poselskiej — wygłoszenie exposé i uzyskanie wotum zaufania bezwzględną większością głosów;
- jeśli to się nie uda, mamy krok drugi, parlamentarny: Izba Poselska wybiera, w ciągu kolejnych 14 dni, premiera i zaproponowanych przezeń członków rządu (art. 154 ust. 3 Konstytucji RP);
- a jeśli to się nie uda, pałeczka wraca do prezydenta, który w trybie przyspieszonym (już bez etapu desygnowania) powołuje premiera i członków gabinetu (ma na to kolejne 14 dni), a posłowie mają kolejne 14 dni na udzielenie rządowi inwestytury — tym razem już zwykłą większością głosów; a jak wciąż się nie uda, to prezydent rozpisuje przedterminowe wybory (art. 155 Konstytucji RP);
- wersja uproszczona dla tych, dla których było tl;dr: ekipa Morawieckiego może zostać na posadach przez maksimum 30 dni, a później przez maksimum kolejne 14 dni jako pełniący obowiązki; jeśli prezydent Duda zechce dać szansę PiS-owi, wskazany przezeń premier będzie miał maksimum 14 dni na uzyskanie poselskiego poparcia — ale też Izba Poselska będzie tego samego dnia przegłosować odmowę udzielenia wotum zaufania (i tu widać jak ważną postacią w tej układance jest kierujący obradami Marszałek); w sumie wychodzi, że stare może się trzymać u steru przez półtora do dwóch miesięcy;
- czy to jest rzeczywiście takie ważne? ano jest, bo każdy premier, nawet taki, który jeszcze nie uzyskał parlamentarnego wotum zaufania, jest uprawniony i obowiązany — aż do ukonstytuowania się nowej Rady Ministrów — do wykonywania obowiązków władzy wykonawczej: prowadzenia polityki wewnętrznej i zagranicznej (w tym kadrowej, hłe, hłe), wykonywania ustaw i wydawania rozporządzeń wykonawczych, przygotowania projektu budżetu (co ciekawe ten leży w Sejmie od kilkunastu dni), etc., etc.;
- nowych ustaw na razie nie będzie, do kosza też lecą wszystkie projekty, które nie przeszły pełnej legislacyjnej procedury (tzw. dyskontynuacja) — ale w rękach władzy wykonawczej jest dość siły, żeby przez ten czas zdrowo namieszać;
- oczywiście można mówić o politycznym obyczaju, że wypada pozostawić kluczowe decyzje w rękach nowej ekipy — ale PiS nie raz pokazał, że w głębokim poważaniu ma nie tylko polityczne obyczaje, ale także literę prawa (ten sam inteligent, który wymyślił głosowanie w Sali Kolumnowej lub antykonstytucyjną interpretację przepisów o KRS może teraz podpowiedzieć, że przecież nie ma przepisu kiedy prezydent ma desygnować nowego premiera, a skoro go nie desygnował, to nie ma kogo powołać — więc Morawiecki będzie rządził dożywotnio);
- (podobnie jak jest obyczaj, że po wyborach parlament się już nie obraduje — no ale to tylko obyczaj wynikający z praktyki, więc czemu nie spróbować go obalić…).
Podsumowując: niewykluczone, że jeszcze będzie ciekawie i przez jakiś czas będziemy musieli się nawet nieco wstydzić (PiS, zgodnie z zasadą „niech się wstydzi ten, kto widzi”, nie ogranicza się z serwowaniem żenady) — na pierwsze owoce zmiany u steru przyjdzie nam poczekać dobry kwartał.