A skoro dziś rano było o tym, że wolność słowa pozwala nazwać „gównem” niedobre wino… wieczorem będzie o tym, że madziarskie czerwone wytrawne wino Lelovits Tamás Villányi Portugieser 2020 na miano takie z pewnością nie zasługuje.
Zaczynając poniekąd od końca: tę butelkę zakupiłem podczas letniego przejazdu przez naddunajskie okolice, kosztowała kilka tysięcy… jak wszystko na Węgrzech, bo przecież forint od dawien dawna słabowity, a za Orbána frunie lotem koszącym (powstając z kolan trzeba uważać na zadek — o tym można się przekonać choćby jeżdżąc przez kotlinę Panońską międzymiastowymi szosami: takiej nawierzchni nie doświadczycie aż do Południowej Dobrudży). Widok cen wyrażonych w tysiącach był… dziwny i niepokojący, i mam nadzieję, że bank centralny, mimo dumnego ego Adama Glapińskiego, nie zafunduje nam powrotu do przeszłości („ktoś, kto atakuje Narodowy Bank Polski, ma złe zamiary wobec Polski (…) atak na którś z organów Narodowego Banku Polskiego jest atakiem (…) na Polskę”).
Wracając ad rem: za tokajem mogę nie przepadać (dawno nie próbowałem, ale wierzę, że pamięć i wyobrażenie mnie nie mylą; nb. ostatnio mi mówiono, że coraz popularniejszy staje się tokaj wytrawny), natomiast dobry Blauer Portugieser… może to nie blaufränkisch, ale na wczesnojesienne klimaty pasuje jak ulał. A jeśli dodać, że jest dobry, bo smaczny i tani — choćby trzeba było za butelkę zapłacić kilka tysięcy! — to w ogóle super sprawa. (Jakiś kékfrankos za grube tysiące też leży w barku i czeka na swój moment, więc cierpliwość zostanie nagrodzona — w swoim czasie.)
(Lelovits Tamás Villányi Portugieser 2020, fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)