Marta Abramowicz, „Irlandia wstaje z kolan” (notatki na mankiecie)

A teraz coś z jeszcze innej beczki, czyli kilka wynotowanych refleksji po lekturze książki „Irlandia wstaje z kolan”, której autorką jest Marta Abramowicz — akurat na kolejne święto kościelne, które przypada akurat 6 stycznia.

Otóż z tej nieprzesadnie grubej i bardzo przystępnie książki możemy się dowiedzieć m.in.:

  • że niezależnie od zakresu suwerenności państwa i jego władz Wolne Państwo Irlandzkie, Éire, jak też Republika Irlandii de facto — ale nierzadko też de iure — uznawała zwierzchnictwo Kościoła rzymskokatolickiego w zakresie kształtowania polityki i prawa — głównie zagadnień, które miały choćby pobieżny związek z moralnością, wychowaniem i zdrowiem; cytując Taoiseacha Johna Costello: I am an Irishman second, I am a Catholic first, and I accept without qualification in all respects the teaching of the hierarchy and the church to which I belong”; w sumie to zdanie można by rozumieć jako wyznacznik antynacjonalistycznej polityki (jakieś tam „jesteś moim bratem, więc coś-tam-coś-tam), ale przecież wiadomo, że w tym przypadku chodziło o coś zupełnie innego;
  • (żeby to zrozumieć całościowo trzeba pamiętać, że zarzut „podwójnej lojalności” rzymskich katolików (ale też żyjących w diasporze Żydów…) często był wykorzystywany jako argument w walce z religią katolicką);
  • że dlatego władze irlandzkie pozwalały na prowadzenie przez zakony np. pralni magdalenek w których „kobiety upadłe” (np. niezamężne matki), w zamian za „opiekę”, świadczyły iście niewolniczą (darmową, przymusową) pracę — z której znów korzystały m.in. instytucje państwowe;
  • że dla „trudnych dzieci” (w tym także pochodzących z nieprawego łoża) były szkoły przemysłowe, które także były, a jakże kolebką — doskonale utajnianej — przemocy, wykorzystywania seksualnego, ale też źródłem zarobku dla firmujących je organizacji kościelnych (zwykle zakonów); cały ten proceder w najlepsze trwał jeszcze pół wieku temu — i skończył się niezłym skandalem po tym, jak wyszło, że dwóch najbardziej wzmożonych moralnie duchownych prowadziło podwójne, bogate erotycznie życie (Eamonn Casey i Michael Cleary); taka ciekawostka: status dziecka z nieprawego łoża ciągnął się za człowiekiem nawet wówczas, jeśli jego rodzice się pobrali — a jedynym (acz nieformalnym) sposobem na jego zmianę była… adopcja własnego dziecka; zalegalizowaną dyskryminację nieślubnych dzieci zniesiono dopiero w 1987 r.;
  • że w świetle tych faktów może dziwić, że w Irlandii nadal ok. 97% szkół podstawowych należy do kościołów (z tego olbrzymia większość do kościoła katolickiego), im wyższy poziom edukacji, tym liczba placówek kościelnych jest mniejsza, ale przecież katolicy ubiegający się o przyjęcie do Trinity College musieli uzyskać dyspensę kościelną (!) aż do 1970 r.;
  • (więc może trzeba też pamiętać, że równolegle w Polsce albo edukacja była prawie niedostępna dla większości osób z nizin — a jak już się pojawiła, to była to szkoła stalinowska, nie mniej indoktrynująca);
  • że dlatego na (tajny) indeks kościelny trafiało mnóstwo obscenicznych i nieprzyzwoitych książek, m.in. Steinbecka, Hemingwaya, Faulknera, ale też Chandlera i Iana Fleminga (James Bond był wszakże bardzo rozwiązły), a w późniejszych latach filmy (m.in. „Urodzeni mordercy” i Od zmierzchu do świtu” — nb. cenzurę wydawniczą wprowadził Committee on Evil Literature, którego nazwa kojarzy mi się z goebbelsowską wystawą sztuki zdegenerowanej (której popularność przebiła wszelkie oczekiwania); dość rzec, że cenzura literatury obowiązywała do 1998 r., a filmów do 2008 r. (sic!);
  • że przecież nie dziwi nic, choćby dlatego, że jeden list dublińskiego arcybiskupa Johna McQuaida do ministra zdrowia (w 1944 r.) wystarczył do zablokowania sprzedaży tamponów dla kobiet — bo irlandzki kościół zauważył, że Tampax może być źródłem seksualnej przyjemności (historii ze ściganiem kobiet stosujących czy przemycających z Wielkiej Brytanii środki antykoncepcyjne nie ma co opisywać — acz ciekawe, że miało to miejsce jeszcze za późnych Beatlesów);
  • (źródłem tego wszystkiego są rzecz jasna średniowieczne zabobony, w tym przypadku przekonanie, że kontakt z krwią menstruacyjną wymaga rytualnego oczyszczenia (churchingu, na ziemiach polskich znanego jako „wywód”); z czego się śmiejecie — z pomyleńca, który w blasku świec zobaczył Bafometa, więc jak don Kiszot ruszył nań z gaśnicą w ręku?);
  • że pierwsze, dość nieśmiałe zmiany zaczęły się pojawiać w l. 70-tych ubiegłego stulecia — liberalizacja skończyła w 1979 r., a to wskutek papieskiej wizyty Karola Wojtyły, która przekonała Irlandczyków (hierarchów, polityków, ale też znaczną część społeczeństwa), że to nadzwyczajny kraj, przed którym stoi nadzwyczajna misja, więc potrzeba jeszcze troszkę wzmożenia; wstrząsające: już w l. 1990-tych irlandzki kościół próbował skończyć z tuszowaniem nadużyć seksualnych w swych szeregach — skończyło się szlabanem ze strony papieskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa, która dostrzegła, iż upublicznianie zarzutów seksualnych nadużyć, w tym pedofilii, oznacza pogrążenie reputacji kościoła, zatem kwestie karania i dyscyplinowania księży powinno pozostawić się władzom kościelnym;
  • czy irlandzkie kobiety były dobytkiem, czy jednak podmiotem praw? na pewno do lat 70-tych kobiety były właściwie poważnie ograniczone w zdolności do czynności prawnych i podlegały nadzorowi mężczyzn (kobiety zamężne kurateli ze strony mężów), nie mogły zaciągać zobowiązań, ale dla odmiany mąż mógł bez pytania żony sprzedać wspólny dom lub wywalić ją na zbity pysk; ustawowy zakaz pracy mężatek (marriage bar) zniesiono chyba najpóźniej z wszystkich „cywilizowanych” państw (w 1973 r.);
  • (w sumie ciekawe, że Irlandczycy sami sobie zgotowali taki los: owszem, część tych rozwiązań i instytucji pochodziła z czasów angielskiego władania, ale uzyskaną niepodległość de Valera suwerennie wykorzystał — jak mają w zwyczaju najwięksi krzykacze („su-we-ren-ność! su-we-ren-ność!”) — jako przykrywki dla wzięcia ludzi pod but; jeszcze lepsze, że wychodzi na to, że ten sam Kościół rzymskokatolicki inaczej zachowywał się w Ulsterze — najprawdopodobniej dlatego, żeby nie zniechęcać „oderwanych od macierzy” Irlandczyków od ideologii republikańskiego państwa wyznaniowego);
  • (dla kontrastu warto pamiętać, że Czesi potrzebowali niepodległości raczej do pozbycia się wpływów katolicyzmu, kojarzonego z Habsburgami, antyczeskością i obskurantyzmem);
  • to też niezłe: konstytucyjny zakaz aborcji to dopiero rok 1983, oczywiście przerywanie ciąży cały czas było nielegalne i stanowiło przestępstwo, jednak poprawka do konstytucji miała gwarantować, że nikomu nie przyjdzie do głowy legalizacja tego procederu choćby w oparciu o orzecznictwo; później wszystko się zaczęło zmieniać: najpierw prezydentką Irlandii została Mary Robinson, jej następczynią Mary McAleese; w tzw. międzyczasie społeczeństwo rozgrzała do czerwoności sprawa nastolatki, która zaszła w ciążę wskutek gwałtu, a na aborcję zezwolił dopiero Sąd Najwyższy, stwierdzając, że myśli samobójcze to także zagrożenie dla zdrowia i życia kobiety („sprawa X”; nb. jakiż widać dysonans w odniesieniu do naszego towarzystwa zbierającego się przy ciasteczkach i herbacie, które nie zauważyło, że zgodnie z polską ustawą zasadniczą najwyższą wartością człowieczeństwa jest „godność”, a nie „życie”).

Generalnie „Irlandia wstaje z kolan” to naprawdę bardzo dobra książka — warto przeczytać, nawet jeśli ktoś nie zamierza się zgadzać z wszystkimi spostrzeżeniami, lub też pragnie po swojemu interpretować pewne fakty.

(Marta Abramowicz, „Irlandia wstaje z kolan”, wydawnictwo Krytyka Polityczna, na papierze 425 stron)

subskrybuj
Powiadom o
guest

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.

2 komentarzy
Oldest
Newest
Inline Feedbacks
zerknij na wszystkie komentarze
2
0
komentarze są tam :-)x