Krótko i na temat, kilka uwagi spostrzeżeń po przeczytaniu książki „Amerykański reset. Stany (jeszcze) Zjednoczone od podszewki”, której autorką jest Eliza Sarnacka-Mahoney.
W punktach, bo tak zawsze zborniej, o tym, co mówi autorka:
- że Stany Zjednoczone są oparte na micie, który jest kłamstwem: wojna o amerykańską wolność od brytyjskiej kolonizacji w rzeczywistości była wojną o utrzymanie niewolnictwa: autorka pisze, że Anglia zakazała niewolnictwa już w 1772 r. (jak rozumiem chodzi o precedensowy wyrok w sprawie Somerset vs Stewart), więc koloniści, których gospodarka w znacznej mierze opierała się na niewolniczej sile roboczej musieli przeciwdziałać tendencjom zagrażającym ich interesom (warto też pamiętać, że brytyjskie władze kolonijne obiecywały wyzwolenie każdemu Czarnemu, który będzie walczył u boku Brytyjczyków);
- że do końca l. 70-tych ubiegłego stulecia U.S.A. w sumie były krajem dość egalitarnym (jak kilka dni temu napisał Wojciech Orliński „w złotej erze Ameryki wszyscy, prezesi i robotnicy, ubierali się tak samo, pili tę samą kawę, jedli te same hamburgery. Różnice oczywiście były, ale elitom nie wypadało się wywyższać”), zaś „deregulacyjny obłęd” reaganomiki spowodował powstanie grupy finansowego patrycjatu (i tu czas na te znane opowieści, że Bezos czy inny Musk mają majątek wart pierdyliardy dolarów, a płaci tyle podatków, co budka z hot-dogami — mój wewnętrzny fakt-checker kazałby sprawdzić, czy aby ich spółki odprowadzają podatek dochodowy, bo być może ci goście mają majątek — ale nie mają dochodów?);
- nieodmiennie ciekawy wątek i równocześnie tytuł jednego z rozdziałów tej książki: „Czy Ameryka może się rozpaść?” Pomijając prawnicze dywagacje o legalności potencjalnej secesji (wyrok w/s Texas vs. White) i spór o wyższość federalizmu nad suwerennością poszczególnych państewek składających się na unię (lub vice-versa) dziś rysuje się kilka podziałów, z czego najbardziej wyraźna siła odśrodkowa dzieli progresywną Nową Anglię i południowy Zachód od konserwatywnego pasa środkowego (warto też pamiętać, że np. Kalifornia już lata temu miała wszelkie warunki do tego, by jako suwerenna i niepodległa republika oscylować w graniach pierwszej dziesiątki najbogatszych państw świata);
- Amerykanów dzieli także spór o prawo do posiadania broni: tu mamy powracający motyw błędnego rozumienia Drugiej Poprawki, która miała oznaczać nic więcej jak uprawnienie poszczególnych stanów do powoływania jednostek samoobrony (’…well regulated Militia being necessary to the security of a free State…’; warto też pamiętać, że gubernator Ronald Reagan publicznie miał powiedzieć ’there is absolutely no reason why out on the street today a civilian should be carrying a loaded weapon’); autorka nazywa to „kulturą śmierci”: w amerykańskich domach jest 400 mln sztuk broni palnej, zaś jej posiadanie (a czasem nawet paradowanie z AR-15) jest wyznacznikiem patriotyzmu; to jest w sumie ciekawe, ale w tej „złotej erze” Ameryki ludzie mieli broń, bo mogli, ale karabin nie był fetyszem;
- autorka nie mniej uwagi poświęca kwestiom społecznym: ubezpieczeniom zdrowotnym, które realnie obejmują coraz mniejszą liczbę Amerykanów i oferują im coraz mniejszą ochronę (kąśliwie bym zwrócił uwagę, że dzieje się tak mimo wielkiemu programowi Obamacare, czego rzecz jasna krytycy „liberalnych” (w klasycznym, nie amerykańskim tego słowa znaczeniu) rozwiązań nie dostrzegają), a także dostępowi do edukacji — młodzi Amerykanie mają coraz większy problem z pójściem do koledżu, a później są coraz bardziej zakredytowani;
- a na zakończenie mój ulubiony temat, czyli — skoro po Trumpie nie płakałem — czyli czy Republikanie podniosą się kiedyś po erze trumpizmu? tu czas na małą drygresję: pamiętam, a to po wyborze Obamy na drugą kadencję, jak „NYT” pisał, że nie wiadomo co by się musiało zdarzyć, żeby GOP kiedykolwiek odzyskała jakąkolwiek szansę wygrywania wyborów. Tymczasem dziś, w starciu oszalałego staruszka ze staruszkiem zapominalskim, mimo wyraźnych demograficznych przesunięć (mieszkająca w Kolorado Eliza Sarnacka-Mahoney zwraca uwagę, że migracje sprawiają, że ten stan, jeszcze niedawno „czerwony”, dziś głosuje na „osłów”), wychodzi na to, że Republikanie znów będą górą…
- …ale czy aby na pewno? „czy trumpizm to chwilowe zauroczenie?” czy odejście od dawnego programu trzeźwego myślenia i godzenia ze sobą pewnych sprzeczności na rzecz niszczycielskiego radykalizmu dla radykalizmu, słabo skrywanego rasizmu i krótkowzroczności w polityce zagranicznej (vide sprzeciw republikańskich senatorów wobec dalszego finansowania oporu Ukraińców — ’Dear Republican Senators of America. Ronald Reagan, who helped millions of us to win back our freedom and independence, must be turning in his grave today. Shame on you’ — to jest naprawdę dobry cytat dla podsumowania tego myślenia „po nas choćby potop”);
- (ciekawe, że autorka o rozpoczęcie tego piekiełka oskarża Newta Gingricha — moim zdaniem o tyle błędnie, że jego gwiazda gwałtownie rozbłysła 30 lat temu, ale nie mniej gwałtownie rozbryzgła się kilka lat później, tj. zaraz po tym, jak wyszło, że ten łowca kłamców i niewiernych mężów sam ma problem z małżeńską uczciwością i prawdomównością);
- (osobiście mam wielką nadzieję, że kiedyś to się wydarzy, jeśli nie jesienią 2024 r., to za cztery lata — bo na dłuższą metę nieznośnie jest myśleć, że przeważa głupota: u nas jakiś egzorcysta-gasiciel świeczek czy inne młyny pod parlamentem, u nich szturmy na Kongres, etc.,etc.).
Dla jasności: jako amerykanista z bożej łaski nie mogłem sobie odmówić sięgnięcia po tę książkę, do czego z całego serca namawiam także P.T. Czytelników. Czyta się nieźle, tezy są postawione dość wyraźnie — acz niewkurzająco (uwaga: książkę wydała Fronda! sprawdzałem trzy razy — jak dla mnie brawo, choć może coś przegapiłem w tym naszym plemiennym światku). Zdecydowanie polecam.
(Eliza Sarnacka-Mahoney, „Amerykański reset. Stany (jeszcze) Zjednoczone od podszewki”, wydawnictwo Fronda, na papierze 272 str.; fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)