Po lekturze książki „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” pióra Konstantego Geberta miała być klasyczna — krótko i na temat, lecz nie paląc — recenzja… Kilka tygodni później, widząc ogrom informacji i bezlik poczynionych przeze mnie notatek — poddaję się i oddaję P.T. Czytelnikom tekst przerwany, nawet nie w pół, kompletnie nieukończony…
A mianowicie:
- autor zaczyna opis współczesnej historii Izraela od marzeń Teodora Hetzla, który w syjonizmie widział sposób na wzrastający w końcu XIX wieku antysemityzm; emigracja i kolonizacja palestyńskich pustkowi miała doprowadzić do powstania żydowskiego — europejskiego w duchu i germańskiego w mowie — państwa narodowego; dla jasności: szereg organizacji w diasporze uważało syjonistów za odłam wrogi Żydom, ponieważ cofający wielopokoleniowe wysiłki ku integracji i podważającego lojalność lokalnym władzom; (ortodoksi rzecz jasna powołaniu żydowskiego państwa też się sprzeciwiali, acz z całkiem innych względów);
- niepodległy Izrael jest w pewnym sensie dziełem przypadku: po wybuchu Wielkiej Wojny polityka Anglików i Francuzów w Lewancie nastawiona była wyłącznie na podkopywanie tureckiego imperium, więc z jednej strony dużo naobiecywano Arabom (na tyle dużo, że im też marzyła się jakaś Wielka Syria czy coś w ten deseń), z drugiej umowa Sykesa-Pikota zakładała podział wpływów na tym terenie po pokonaniu Turcji — a przecież z czasem z uzyskanych terytoriów mandatowych wykrojono Transjordanię, Syrię, Irak, Arabię, etc. — z trzeciej deklaracja Balfoura obiecywała coś-tam-coś-tam Żydom, z czwartej strony Żydzi wystraszeni pogromami w carskiej Rosji chętnie popierali Turków jako sprzymierzeńców z Niemcami (Ben Gurion próbował się zaciągnąć do tureckiego wojska, a najchętniej powołać żydowskie oddziały), z piątej wreszcie wszakże nadal istniała możliwość, że państwo żydowskie powstanie w zupełnie innej części świata (jak nie Uganda czy Madagaskar, to może coś w Ameryce Południowej?);
- każdy z tych planów był niewyobrażalny i niewykonalny, ponieważ zakładał skrzywdzenie arabskiej większości i narażenie żydowskiej mniejszości (dla jasności: w tamtym czasie tamte ziemie, a raczej piaski, zamieszkiwało zaledwie kilkaset tysięcy Arabów, więc każdy przypływający z Europy statek z pasażerami troszkę zmieniał proporcje demograficzne), a także nastawiał ich antybrytyjsko;
- przewijając mocno do przodu: a jednak w 1948 r. cud się zdarzył — powstało współczesne Państwo Izrael; młode państwo dosłownie od pierwszego dnia musiało bronić swej niepodległości (pierwszą wojnę przeciwko Izraelowi sąsiedzi wszczęli już nazajutrz), młody naród musiał się bronić jeszcze wielokrotnie…
I tak dalej, i tak dalej… Autor z detalami opisuje historię niezliczonych wojen z państwami arabskimi, zmagania się z palestyńskimi intifadami, mozolne tworzenie się współczesnej izraelskiej społeczności, sprzeczności i pułapki nieudanego procesu pokojowego. Powiedziałbym, że jeśli ktoś chciałby podjąć próbę zrozumienia genezy i przebiegu aktualnej wojny w Gazie, to warto zacząć od książki Konstantego Geberta, który przy całym swym subiektywizmie (w przypadku tego konfliktu chyba trudno zachować obiektywizm — tu jest za dużo dygresyjnych odcieni i niuansów…) nie szczędzi słów krytyki — tam, gdzie dostrzega taką potrzebę.
Wybaczcie, nie potrafię pisać recenzji na poważnie („eunuch i krytyk z jednej są parafii…”), zaś tym razem nie potrafię przestukać na klawiaturze nawet moich notatek. Więc tym bardziej zachęcam do lektury tej świetnej i bardzo wciągającej (jak dla mnie ;-) książki.
(Konstanty Gebert, „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela”, wydawnictwo Agora, na papierze 816 stron; fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)