Jak ten czas leci: mijają trzy tygodnie odkąd wspominałem wakacje przy lampce wina Frankovka Modra od szato Topoľčianky (tj. wspominałem przy lampce, wakacje nie były przy lampce) — a tu dziś na tapetę idzie kolejny słowacki wyrób — Víno Matyšák Frankovka modrá, z tego samego wspaniałego rocznika 2015.

Był już blaufränkisch od Habańskich piwnic — był już od Słowaków — zdziwieni skąd popularność tego szczepu wśród szczepów zamieszkujących ex-posiadłości habsburskie? Chwilę poszukałem i oto jakie wyjaśnienie znalazłem na blogu Blurppp.com:
Po węgiersku kékfrankos, po niemiecku blaufränkisch, Czesi mówią frankovka, a Słowacy jeszcze precyzują frankovka modrá. Niby wszystko jasne, w zależności od kraju w którym jesteśmy albo z którego wino pochodzi powinienem użyć odpowiedniej nazwy. Niby każda z nich choć określa to samo, jeżeli chodzi o szczep to jeżeli myślimy o winie to już jest czymś innym. Bo wino niesie ze sobą bagaż siedliska, lokalnej tradycji winiarskiej i tego wszystkiego co sprawia, że każda etykieta jest inna.
Uzbrojony w tę niezbędną — niestety, jestem z tych, którzy jak czegoś nie wiedzą, to muszą sprawdzić… nawet jeśli za chwilę mają zapomnieć — wiedzę sięgam po kolejną butelczynę i odnotowuję wrażenia: wino przyjemne, dość cierpkie, bez posmaku alkoholowego (zawartość alko to „tylko” 12,5%) — bardzo przyjemne.
To czerwone wino wytrawne zakupiłem w sklepie na Słowacji za ok. 5 euro (dokładnej ceny nie pamiętam), co oznacza, że chociaż drogo nie jest, to jednak wyraźnie widać różnice między poziomem cen w Czeskiej Republice i sklepach słowackich.
A ponieważ nie jest jeszcze postanowione gdzie oczy nas poniosą w tym roku — całkiem możliwe, że kole sierpnia-września znów uda się spróbować podobnych wyrobów od winiarzy z kraju Janosika.