Kolejny felietonik z cyklu na tropach absurdów i upierdliwości związanych z nową ustawą o prawach konsumenta (oraz absurdalnych wdrożeń jej przepisów) — niedawno było o kupowaniu biletów na wrocławskiej Urbancard — poświęcam wpływowi ustawy na procedurę doładowania komórki.
Nowe przepisy chroniące konsumentów nie pozostały bez wpływu na wygodę także tych transakcji. Gorzej, że czasem sami e-usługodawcy lub e-sprzedawcy robią wiele, żeby uprzykrzyć nam życie.
Oto zajrzałem dziś do serwisu Orange z doładowaniami telefonów na kartę i oto na co trafiłem:
Zanim udało mi się doładować telefon musiałem postawić machinalne ptaszki przy:
- oświadczam, iż zapoznałem/łam się z Regulaminem i akceptuję jego postanowienia;
- wyrażam zgodę na dostarczenie treści cyfrowych;
- zgadzam się na rozpoczęcie wykonywania usługi przed upływem terminu do odstąpienia od umowy oraz zostałem poinformowany o braku możliwości odstąpienia od umowy po jej wykonaniu;
- zapoznałem się z regulaminem i znam cechy świadczenia usługi, jej cenę oraz czas trwania umowy (na obrazku brak akceptacji, bo przecież przy takiej liczbie pytań — zwłaszcza, że fraza „zapoznałem się z regulaminem” pada dwa razy — trudno coś przeoczyć).
Sporo i można się pogubić, jednak częściowo dlatego, że PayTel SA (dostawca usługi) ewidentnie przesadza z długością listy: stanowczo wystarczałaby pojedyncza akceptacja regulaminu, także nie wiem po co rozbito „dostarczanie treści cyfrowych” i „brak możliwości odstąpienia od umowy po jej wykonaniu” na dwa różne oświadczenia. Zwłaszcza, że można się upierać, iż taki podział jest dla klienta mylący — nie czuć, że utrata prawa odstąpienia od umowy wynika z cyfrowego charakteru świadczenia… a może nie jest? Jeśli doładowanie telefonu jest treścią cyfrową, to w odniesieniu do wyłączenia prawa do zwrotu wynikać powinien z art. 38 pkt 13 UoPK („o dostarczanie treści cyfrowych, które nie są zapisane na nośniku materialnym, jeżeli spełnianie świadczenia rozpoczęło się za wyraźną zgodą konsumenta przed upływem terminu do odstąpienia od umowy i po poinformowaniu go przez przedsiębiorcę o utracie prawa odstąpienia od umowy”), nie zaś z art. 38 pkt 1 ustawy („o świadczenie usług, jeżeli przedsiębiorca wykonał w pełni usługę za wyraźną zgodą konsumenta, który został poinformowany przed rozpoczęciem świadczenia, że po spełnieniu świadczenia przez przedsiębiorcę utraci prawo odstąpienia od umowy”). Raczej nie powinno budzić wątpliwości, że zdalne doładowanie karty nie jest dostarczaniem treści cyfrowych, tj. danych wytwarzanych i dostarczanych w postaci cyfrowej (art. 2 pkt 5 ustawy o prawach konsumenta) — jest po prostu „zwykłą”usługą świadczoną drogą elektroniczną. Przecież żeby było dostarczanie treści cyfrowych, muszą te t r e ś c i zostać dostarczone — a nie są. A jeśli nawet PayTel lub Orange myślą, że jest to bardziej”treść cyfrowa” niż „usługa”, to ptaszek przy dostarczaniu treści cyfrowych jest kompletnie niepotrzebny — bo ustawa w ogóle nie wymaga takiej zgody, o ile nie wiąże się to właśnie z konsekwencjami z art. 38 pkt 1 UoPK (a tutaj się nie wiąże — bo utrata prawa odstąpienia ma miejsce z innych względów…)
Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, a jednak zgodnego z art. 15 ust. 2 ustawy potwierdzenia — na trwałym nośniku — zgody na dostarczanie treści cyfrowych w okolicznościach powodujących utratę prawa odstąpienia od umowy w wiadomości podsumowującej transakcję nie było; w ogóle nie było takiej informacji. W ogóle treść listela potransakcyjnego tylko częściowo odnosiła się do mojego doładowania — płaciłem pieniędzmi, a dostałem podziękowanie za zasilenie punktami PayBack… Tam się postarali aż za bardzo, a tutaj zapomnieli… dziwne.
Mniejsza z tym; uszczęśliwiony zasileniem konta przedpłaconego zacząłem kombinować: jak w praktyce wyglądać może schemat operacji jeśli nie zaznaczę zgody na dostarczanie treści cyfrowych bądź też nie wyrażę zgody na rozpoczęcie wykonywania usługi przed upływem terminu do odstąpienia od umowy. Byłem przekonany, że operator przepuści transakcję, obciąży kartę — a następnie wyświetli komunikat „teraz czekaj 14 dni na zasilenie konta”, w którym to czasie chciałem przećwiczyć możliwość odstąpienia od tego zamówienia. Niedoczekanie moje:
Jak widać jeśli nie klepnę tej zgody, system po prostu nie przepuści, wymagając udzielenia zgody na natychmiastowe rozpoczęcie świadczenia. Dla dostawcy jest to o tyle rozsądne, że odpada problem z reklamacjami nieuważnych klientów („złodzieje, zapłaciłem, a nie mam, oddawać!”) oraz cyrkiem z recyrkulacją pieniędzy („oddawać, doładuję gdzie indziej!”).
(Przyznam, że — z zawodowego upodobania do dzielenia włosa na czworo — przez chwilę się zastanawiałem czy przymusowe wyrażenie zgody na świadczenie usługi przed upływem 14 dni nie jest niezgodny z ustawą o prawach konsumenta, ale wyszło mi, że nie znam normy, z której można wywodzić obowiązek ustawienia parametrów „ze zgodą” i „bez zgody” w kontekście art. 38 pkt 1 i pkt 13 UoPK.)
Jakie z tego wnioski? Ano takie, że miało być lepiej, a na pewno czasami bywa gorzej. Kiepsko, że pewna niejasność regulacji daje się we znaki przedsiębiorcom, którzy — skoro nie wiedzą jak traktować tę żabę — wolą połknąć ją w całości. Przecież ja też czasem mówię klientom, że czasem lepiej przez pomyłkę zrobić niepotrzebnie więcej, bo za to kary nie ma — oczywiście pod warunkiem, że nie ucierpi na tym proces obsługi klienta — niż mniej, za co można oberwać. Sęk w tym, że osobiście, mimo podeszłego wieku i pewnego wykluczenia cyfrowego zwykłem sobie radzić z takimi problemami — natomiast wiem, że znaczna część internautów reaguje na takie kwiatki wycofaniem.
PS nie ma to jak przespać się z tematem, czasem wszystko się przez sen poukłada w głowie. Poprawki wprowadzone do tekstu już po jego rozpowszechnieniu odzwierciedlają efekty moich przemyśleń: pisząc tekst stawiałem na to, że zdalne doładowanie komórki może być traktowane jako dostarczanie treści cyfrowych, ale po przemyśleniu tematu dochodzę do wniosku, że przecież jednak nie. Reszta się zgadza ;-)