A teraz coś z jeszcze innej beczki, czyli trzy łyżki słodu w odwiecznej dyskusji: czy kupione w polskim sklepie czeskie marki piwa są coś warte — czy jak chcesz wypić České pivo, to musisz zasuwać do sąsiadów? A to przy okazji nieśmiałego testu piwa Velkopopovický Kozel.
Na początek godzi się jednak podać krótki rys historyczny: piwo Kozel pochodzi z powstałego półtora wieku temu pivovaru Velké Popovice. Na początku tego stulecia browar został kupiony przez spółkę Plzeňský Prazdroj… więc można powiedzieć, że aktualnie należy do japońskiego koncernu Asahi… i już nawet nie chce mi się dociekać, czy dzięki temu ma powiązania z producentem aparatów fotograficznych Pentax (już zaoranym… bo jeden nowy model Pentax 17 wiosny nie czyni). Dla jasności: te niejasności dotyczą także piwa Kozel, które może być produkowane w Velkich Popovicach, ale też w Pilźnie lub w Nošovicach, o czym dowiecie się dopiero z etykietki.
Wracając ad rem: kontrolowanej konsumpcji poddałem po dwie butelki i dwie puszki spośród następujących wyrobów (dłużej pisać niż oglądać fotkę):
- Velkopopovický Kozel výčepní desítka — w rozpoznawalnej butelce o żółtej etykiecie (i żółtej puszce), piwo o zawartości alkoholu 4,2 %;
- Velkopopovický Kozel 11 ležák — etykieta / puszka barwy zielonej, o zawartości alkoholu 4,6 %;
- (jakby ktoś był ciekaw, to w Czeskiej republice można jeszcze nabyć np. piwo Kozel Řezaný czy Kozel Mistrův ležák, a z internetów się dowiedziałem, że już kilka lat temu zaprzestano produkcji Kozela Premium dwunastki (wiadomo, to nie sikacz, rynek za tym nie przepada);
- dla porównania i zalania krwią: kupiony w polskim sklepie „żółty” Kozel nazywa się ležák, ma 4,6 % alkoholu… w sumie troszkę poplątanie-z-pomieszaniem…

Żeby nie było tak luźno i nieproprawniczemu (nawet w lipcowy sobotni wieczór należy zachować pozory): ten tekst jest troszkę też o własności intelektualnej, albowiem České pivo zyskało sobie miano Chronionego Oznaczenia Geograficznego (Chráněné zeměpisné označení, CHZO; por. „Co to są kabanosy?”). Żeby nie było niedomówień: przywilej ten najwyraźniej nie dotyczy tego żółtego leżaka, którego można znaleźć na naszym rynku… co mnie w sumie nie dziwi.
Wracając ad rem: jak smakuje piwo Kozel? W tym miejscu muszę uderzyć w tony subiektywnie-sceptyczne, ponieważ ja te ich proste i tanie sikacze wprost uwielbiam, szczególnym wielbicielem tego piwa mienić się nie mogę. Być może dlatego, że jest nieco za dobre jak na byle sikacza, a zbyt sikaczowe, jeśli mam ochotę napić się czegoś hardziejszego, a może raczej przez ten brak zaufania płynący z polskiego rynku… sam nie wiem. Zrozumcie mnie dobrze: Tyskie, Lech, etc. odpadają w przedbiegach (tego przecież do ust wziąć się nie da), Żywieckie nadaje się tylko jako aromat do ciastek — ale jeśli ktoś już pofatyguje się za południową granicę, jest kilka ciekawszych, a niekoniecznie niszowych, wyrobów.
O czym mam nadzieję jeszcze kiedyś P.T. Czytelników poinformować.
L’chaim!
(Velkopopovický Kozel výčepní desítka & 11 ležák, fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)