Kto by uwierzył!? — suawa & sodówa poszły mi tak bardzo do góry, że zacząłem się wypowiadać także na tematy ogólnospołeczne (jak żyć?). Niedługo będę w telewizji opowiadał czym się golić, z jaką kadencją najlepiej pedałować, jakich piw używać wieczorem.
Tym razem padło na Graffus — internetowy magazyn poświęcony polskiej sztuce, grafice użytkowej i wzornictwu, fotografii i reklamie, dla którego miałem przyjemność ujawnić moje wyrafinowane upodobania artystyczne. A że naprawdę wszystko już było — postawiłem na Henryka de Toulouse-Lautrec — zresztą sami przeczytajcie, ->klik<-
Aczkolwiek to jest święta prawda: nie jestem wprawdzie znawcą malarstwa post- czy też impresjonistycznego (w ogóle nie chcę uchodzić za znawcę prądów w sztuce) i w życiu nie powiem, że cokolwiek później powstało, do bani jest, albo że polski pędzel nie potrafił (Wyczółkowski!) — no ale jakoś to padło na tego Toulouse-Lautreca…
Czy to manifest nie-nowoczesności? Troszkę tak — oldskól wydaje mi się coraz bardziej pociągający: jak nowoczesność to w możliwie starożytnych zastosowaniach (czytanie książek… pfff…); komputer właściwie służy mi jako maszyna do pisania (nawet Excella nie umiem); jak rower to tylko ze stali (będzie za czas jakiś osobny tekst); szukam ręcznego młynka do kawy. Nie może dziwić, że nad najśliczniejsze ikonki w najnowszym aj-waj zegarku przedłożę gubiącego tuzin sekund na dobę automatyka (a propos polecam ciekawy tekst opublikowany niedawno w NYT).
I to by było tyle na tyle. Idę coś poczytać. Szkoda, że nie ma albumów malarstwa na Kindla ;-)