Czy można nakręcić nietrudny film o ciężkich sprawach? Da się. Czy taki film może mieć nieciężkie zakończenie? Odpowiedzi na takie pytania można poszukać na ekranach kin, w których zagościła „Obiecująca. Młoda. Kobieta.”
W skrócie i nie paląc: sposobem Cassandry (w tej roli niezła Carey Mulligan) na wieczorną nudę jest udawać w knajpie zalaną w sztok babkę i czekać na uprzejmego faceta, który najsamprzód zaproponuje pomoc, aby rychło podjąć próbę dobrania się do łatwej ofiary. Cassandra — swego czasu obiecująca młoda studentka medycyny — swe naiwne ofiary odfajkowuje w grubym notesiku; odfajkowuje ofiary, ponieważ wszystko to jest zemstą za przeszłą krzywdę, która została zamieciona pod dywan. W pewnym momencie poznaje miłego i sympatycznego faceta, więc wydaje się, że wszystko zaczyna zmierzać do pozytywnego zakończenia… niestety, wiedziona mocą kasandrycznej przepowiedni zmierza do grande finale (lecz trudno powiedzieć czy jest to happy end).
Jeśli komuś się kojarzy z iście tarantinowskim wątkiem pogoni za zemstą — to mnie się skojarzyło dokładnie tak samo.
Tak, „Obiecująca. Młoda. Kobieta” niewątpliwie jest filmem feministycznym (sprawdzałem czy nie ma przymiotnika w guście feministxploitation, ale się okazało że jest inny — to kino rape and revenge), co nie oznacza, że nudnym lub banalnym — to po prostu czarna komedia, tyle, że na temat. U mnie mocne 8/10, w tym plusik właśnie za to, że poważną kwestię udało się pokazać w taki niby-niepoważny sposób.
„Obiecująca. Młoda. Kobieta.” (’Promising Young Woman’); scenariusz i reżyseria Emerald Fennell; w roli głównej Carey Mulligan, a poza tym Bo Burnham, Clancy Brown, Jennifer Coolidge, Laverne Cox, Christopher Mintz-Plasse, Alfred Molina i Alison Brie