A teraz coś z całkiem innej beczki, a w dodatku krótko i na temat, bo co z tego, że musical „A statek płynie” wystawiany we wrocławskim Teatrze Capitol podobał mi się bardzo, skoro ja o tym pisać nie potrafię bardzo?…
…więc dalej będzie w punktach, o tym, co mi się podobało i… podobało mniej:
- podobało mi się, że musical był wesoły, zabawny, a momentami nawet kpiarski (choć „Jerry Springer — the Opera” Jana Klaty pod tym względem na pewno nie przebija);
- świetna była muzyka i piosenki — dodać warto, że spektakl w prawie 100% składał się ze śpiewu aktorów (chyba nie przypominam sobie „momentu mówionego”), więc to naprawdę ważne;
- niezła była scenografia, a nosorożec to już tylko i wyłącznie 10/10;
- nie rozbierali się (Capitol na dużej scenie jest nieco bardziej pruderyjny, niż na Scenie Ciśnień);
- ciekawe dla mnie były odwołania historyczne (rzecz dzieje się w 1914 r.).
mniej nieco:
- 100% narracji tkwiło w piosenkach… fajny pomysł, ale zanim to zauważyłem, uciekła mi część myśli przewodniej ;-)
- a skoro narracja prowadzona była w słowie śpiewanym — nie będę ukrywał, że tekst utworów wykonywanych grupowo nieco ginął mi w uszach, co nie sprzyjało nadążaniu ;-)
Ogólnie jednak jak zawsze bomba — pełen aplauz i zaakceptowanie — więc nie ma to tamto, zawsze warto iść do teatru, bo to tajemnicze teatrum zawsze jest fajne!
(„A statek płynie”, Teatr Capitol we Wrocławiu, scenariusz i reżyseria Wojciech Kościelniak, w/g „E la nave va” Federico Felliniego, na scenie m.in. Magdalena Szczerbowska, Elżbieta Kłosińska, Justyna Woźniak, Klaudia Waszak, Ewa Szlempo-Kruszyńska, Agnieszka Oryńska-Lesicka, etc., etc.)