Pisząc jakiś czas temu o możliwościach wyskoczenia z psem w góry (te najbliższe Wrocławia) z bólem serca pominąłem Góry Sowie (w których nie byłem z psem już dobre 3 lata). Tydzień temu udało się nadrobić zaległości — Kuata wreszcie nawiedziła szlak od Przełęczy Woliborskiej do Wielkiej Sowy — więc mogę dołożyć do kolekcji kolejny tekst.
Ku pokrzepieniu serc, a może i inspiracji?

Na wstępie przyznać wypada, że chociaż lubię Góry Sowie bardzo, to jednak nie tak bardzo je lubię jak Góry Stołowe.
Nie chodzi oczywiście o ich relatywnie większą trudność (Góry Stołowe, jak sama nazwa wskazuje, są jak blat: raz się wdrapiesz i właściwie idziesz po płaskim), ani nawet o to, że sama Wielka Sowa jest dość nudna i oblężona setkami turystów (bo już przecież odcinek od Woliborskiej do Kalenicy jest znacznie mniej uczęszczany). Po prostu wydają mi się one jakby nieco posępne, może też mniej w nich drobnych atrakcji, których na Hejszowinie nie brak?

W kwestii formalnej: pasmo Gór Sowich leży w środkowej części Sudetów Środkowych, z grubsza pomiędzy Bielawą i Nową Rudą. Internety opisują ich szerokość na 26 km, łączą się z Górami Wałbrzyskimi i Górami Bardzkimi. Najwyższy szczyt to oczywiście Wielka Sowa (1015 m). Znaczne partie gór porośnięte są gęstymi świerkami lub buczyną.
Mieszkańcy Wrocławia docenią szybki i relatywnie wygodny dojazd — nie trzeba być Niki Laudą, aby dystans ten pokonać w jakieś półtorej godziny (via Łagiewniki i Dzierżoniów — ca. 80 kilometrów przez całkiem niezłe krajobrazowo okolice). Mnie się zdarza przecinać je jadąc w Góry Stołowe (przez Nową Rudę, zahaczając o mały sklepik w Broumovie).

Z punktu widzenia przewodnika psa Góry Sowie to duże możliwości — przy pewnych wyzwaniach logistycznych.
Do plusów psiej turystyki zaliczyłbym niewątpliwie brak parku narodowego lub innych stref, w których nie wolno pojawiać się z czworonogiem (przez rezerwat Bukowa Kalenica nie prowadzi żaden szlak, więc i ten problem odpada). Nie jesteśmy dzięki temu ograniczeni do poruszania się po wyznaczonych szlakach, toteż i lubię sobie przejść od przełęczy Jugowskiej na Bielawską Polanę malowniczą trasą narciarską wijącą się północnym zboczem. Poza Wielką Sową nie ma tam też tłumów ludzi, co w przypadku bardziej stresujących się psów — lub psów, które bardziej stresują ludzi — też należy docenić.
Docenić można też brak trudniejszych przejść czy formacji skalnych, które mogą sprawić pewien kłopot starszym lub mniej sprawnym pieskom — na szlaku nie czają się żadne niebezpieczeństwa, no może oprócz nieco żmudniejszych podejść.

Minusem wędrówki z psem u boku jest relatywny brak wody, zwłaszcza jeśli wybierzemy się „górą” (czerwonym szlakiem, gdzie oprócz kałuż nie zdarza się prawie nic). Oznacza to, że warto mieć w plecaku butelkę z H2O dla psa, chyba że trafiliśmy w Sowie po deszczach (tu znów minusem jest relatywna błotnistość gleby). A gdyby Wasz psiak gorzej reagował na większe grupy ludzkie, warto rozważyć pominięcie samego wierzchołka Wielkiej Sowy — to co się zwykle w weekendy dzieje wokół wieży, przechodzi nie tylko psie, ale i ludzkie pojęcie…

A na zakończenie trzy grosze taniej filozofii: ludzie czasem pytają po co w ogóle targać psa na wycieczki (w góry i nie tylko), skoro równie dobrze może się wysikać na skwerku opodal domku? Otóż to jest bardzo proste: raz, że każda przygoda smakuje lepiej z psiakiem, a dwa, że u psiaka w ten sposób umacnia się więź z przewodnikiem.
Toteż za czas jakiś możecie oczekiwać kolejnych naszych przygód ze szlaków górskich :-)