Trwając przy zobowiązaniu — co najmniej do końca sierpnia tylko recenzje win białych — dziś czas na butelkę wina Templářské sklepy Ryzlink rýnský czyli kolejny efekt pałętania się po górach (i sklepach, err… potravinach) w Czeskiej Republice.

Uprzedzając niezadane pytania: na zdjęciu widać dwie butelki wina Templářské sklepy Ryzlink rýnský, ale powodem nie jest podwójne widzenie, lecz pewna obserwacja. O w mniej-więcej tym samym czasie i tym samym sklepie zakupiłem dwie butelki tego wina, aby przekonać się, że:
- w pierwszej trafił mi się rocznik 2012, o zawrotnej zawartości alkoholu 13% — to wino wydało mi się zdecydowanie przesłodzone, coś jakby pod pokładami zbytecznego cukru próbowano ukryć jego nadmierny woltaż;
- w drugiej alkoholu jest tylko 10,5%, zaś rocznik jako taki nie został podany, lecz z kodu wynika, że może być to 2014 — w smaku natomiast ta sama, dość nieprzyjemna, słodkość.
I teraz przyszło mi na myśl, że oczywiście znów dałem się zwieść magii Czeskiej Republiki — przecież ten ryzlink rýnský to nic innego jak zwykły riesling, o którym nie od dziś pamiętam, żeby generalnie obchodzić szerokim łukiem…
Cóż za koincydencja: tydzień temu była recenzja wina z Biedronki, które jest innym winem niż w reklamie (i w innej cenie) — czy dzisiejsze wino Templářské sklepy Ryzlink rýnský nie wpisuje się także w rozważania o tym czy warto — a może nie warto emigrować „do Czech”?
Tak czy inaczej to wino jest tak kiepskie, że aż sobie muszę zanotować jego nazwę — by już więcej, choćby przez przypadek, po taką butelkę nie sięgać.