Czy Polak myślący i próbujący porozumieć się z hitlerowskim okupantem zasługuje na miano kolaboranta? Jeśli kierował nim zamysł ulżenia doli terroryzowanego i mordowanego narodu? A jeśli uważał, że Związek Sowiecki jest większym zagrożeniem niż nazistowskie Niemcy, więc był skłonny do pewnego rodzaju współpracy? Takie i nieco inne pytania można sobie zadać po lekturze książki Piotra Zychowicza „Władysław Studnicki — Polak, który chciał sojuszu z III Rzeszą”.
Zaczynając od początku: czytając książkę (jak też niniejszy felietonik) warto pamiętać, że autor napisał swe dzieło jeśli nie z pozycji klęczącej, to niewątpliwie w głębokim ukłonie — ale to chyba nie jest wadą, o tyle, że nie udaje obiektywizmu i nie skrywa swej fascynacji postacią Władysława Studnickiego.
Kto zacz ten Studnicki? W znacznym uproszczeniu: to polski publicysta, myśliciel polityczny (apartyjny ideolog? na pewno nie polityk), niepoprawny idealista, który praktycznie całą swoją nietuzinkową umysłowość poświęcił jednej myśli: związaniu Polski z Niemcami, jakiekolwiek by one nie były. Proniemieckość ta najsamprzód pozwoliła mu wspierać działania prowadzone przez kajzerowskie władze po 5 listopada 1916 roku (wchodził nawet w skład organów podlegających Radzie Regencyjnej), w okresie międzywojennym krytykować profrancuską politykę sanacji, w której postrzegał zbyteczne jątrzenie stosunków z zachodnim sąsiadem (dla jasności: niezależnie od tego czy była to Republika Weimarska, czy Trzecia Rzesza), zaś po hitlerowskiej napaści — roić o odbudowaniu polskiego Wehrmachtu. Władysław Studnicki niewątpliwie był narodowcem, może nawet nacjonalistą, ale mimo to nie po drodze było mu z endekami od Dmowskiego, których wpierw obsobaczał za prorosyjskość, a później za… proalianckość; Piłsudskiego nie cierpiał m.in. za kryzys przysięgowy — i to jest chyba najlepszy dowód, że była to postać bezkompromisowa i jak najdalsza od oportunizmu. Profeta, który trafnie dostrzegał, że na wybuchu kolejnej wielkiej wojny najwięcej zyskają Sowiety, niezależnie od tego kto z kim będzie walczył, a kto z kim się sprzymierzy, dlatego jego zdaniem błędem była polityka wykluczania współpracy z Niemcami i wspólnej obrony wschodnich granic Polski.
Zawsze bowiem naczelnym celem Studnickiego (przynajmniej w jego własnym przekonaniu) było zachowanie / odbudowanie polskiej niepodległości — w historycznych granicach na wschodzie; a skoro o ziemie te przyszło konkurować z imperializmem rosyjskim i radzieckim, należało zawsze szukać wsparcia ze strony drugiego z potężnych sąsiadów (a skoro sojusz z Berlinem wymagał pewnego odpuszczenia tematów, to możliwość odpuszczenia tego widział np. w kontekście Freie Stadt Danzig i eksterytorialnej autostrady łączącej Rzeszę z Prusami Wschodnimi).
Czy to oznacza, że Studnicki zawsze miał rację, lecz nikt nie chciał go słuchać? Czy rzeczywiście wystarczało iść za jego słowami kiedy krytykował „woltę Becka”, przestrzegał, że alianci zostawią nas na lodzie i sygnalizował, że zerwanie przez Hitlera paktu o nieagresji — a to pod wpływem udzielonych przez rząd brytyjski gwarancji — jest efektem parcia w zgubną politykę? Myślę, że tutaj wielkiego zwolennika Realpolitik, a także jego apologetów, na manowce zwodzi błędne założenie, że Adolf Hitler był dyktatorem zdecydowanym i wykorzystującym każdą okazję i każdą słabostkę oponentów, ale racjonalnym, dzięki czemu może dałoby się go wykorzystać do walki z Sowietami o dalekie Kresy. Marzyć o pozycji Bułgarii, Rumunii czy Finlandii też można było w nieskończoność, pod warunkiem, że się zapomniało, że Hitler mówił o drang nach Osten, a nie nach Balkan lub nach Finnland, zaś zwolennicy oparcia się na Niemcach (w tym sam Studnicki) powinni byli czuć się oszukani już po zawarciu traktatu brzeskiego (tego z lutego 1918 r.).
Natomiast czego jak czego, nie można jednak Studnickiemu odmówić odwagi i idealizmu, bo przecież bombardowanie władz nazistowskich memoriałami skończyło się dwukrotnym aresztowaniem przez Gestapo i przeszło rocznym uwięzieniem na Pawiaku. (Nie można też mu odmawiać wysokiego stopnia naiwności: wszakże mieć rację teoretycznie nie zawsze oznacza mieć ją praktycznie, a przecież w kwietniu 1939 r. Beck już dobrze wiedział co się stało z Czechosłowacją, więc szukanie wsparcia u mocarstw flankujących Rzeszę od tyłu nie było aż taką nieroztropnością.)
I na zakończenie (ciutkę w kontekście tego czy polemiczna recenzja, która ociera się o dworowanie z autora recenzowanej książki, może naruszać dobra osobiste): autor tak bardzo zachwyca się koncepcjami Władysława Studnickiego, włącznie z tym, że realizacji jego ideałów przypisuje pojednanie polsko-niemieckie (spotkanie premiera Mazowieckiego z kanclerzem Kohlem w Krzyżowej) — że za cholerę nie dostrzega, że ten gest poprzedzało zasadnicze przeorientowanie polityki Niemiec.
Tak czy inaczej książkę Piotra Zychowicza na pewno warto przeczytać — bo czytać zawsze warto — ale trzeba też pamiętać, że każdy ma prawo do swoich ocen, ale nie ma czegoś takiego jak prawo do swoich faktów.
(Piotr Zychowicz, „Germanofil. Władysław Studnicki — Polak, który chciał sojuszu z III Rzeszą”, Wydawnictwo Rebis, na papierze 456 stron)