Fajną sztukę wczoraj widziałem. Momenty były? W mordę kopany! Na takie rzeczy do teatru zawsze bym poszedł!
Tytułem wstępu: wystawiana na deskach wrocławskiego Teatru Capitol „Priscilla, Królowa Pustyni. Musical” to przezabawna adaptacja (zdaje się prześmiesznego — nie widziałem, acz chętnie bym obejrzał) australijskiego filmu ’Priscilla, Queen of the Desert’ sprzed trzech dekad.
Wracając ad rem, w skrócie i nie paląc: trzy warszawskie drag queen udają się, specjalnie z tej okazji zakupionym i przemalowanym na różowo, autobusem (imieniem Priscilla) na występy do Wałbrzycha. Droga wiedzie przez Wieluń, Górny Śląsk i Nową Rudę, aż po Jasną Górę (tytuł spektaklu nieco wprowadza w błąd — autobus nie jedzie przez żadną pustynię, nawet Błędowską). Po drodze dzieje się, ach się dzieje! — no i jest wszystko to, co ekipie Teatru Capitol (moim skromnym i subiektywnym zdaniem) wychodzi najlepiej: mnóstwo świetnie wykonanych piosenek (głównie klasycznego disco, które jest zawsze fenomenalne) i fenomenalny taniec (o ile mógłbym czuć się powołany do oceny). Nawet jeśli miało być poważnie (a momentami jest), jest też kupa śmiechu — i o to chodzi, i o to chodzi (i się nie rozbierają, o co ostatnimi czasy jakby niełatwo).
(Jest też pewnie jakaś głębsza myśl, ale dla mnie pozostała nieco ukryta — mogłem nie dostrzec, ponieważ zagłuszyłem ją w sobie samym salwami nieskrępowanego śmiechu.)
I to by było na tyle, na razie — bo czego jak czego ale żadnych recenzji pisać kompletnie nie potrafię ;-) co nie zmienia faktu, że do teatru lubię chadzać — no dziś znów się tam wybieramy.
(„Priscilla, Królowa Pustyni. Musical”, Teatr Capitol we Wrocławiu, reżyseria: Cezary Tomaszewski; obsada: Albert Pyśk, Justyna Antoniak, Rafał Derkacz — i inni (a w inne dni może się przydarzyć jeszcze inna obsada); na zdjęciu kawałek scenografii, fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)