A teraz coś z całkiem innej beczki, czyli kilka notatek po lekturze książki „Włosi”, którą popełnił był John Hooper (i to ładnych parę lat temu, co czuć dość mocno, zwłaszcza w passusach odnoszących się do włoskiej polityki, gdzie punktem odniesienia jest Silvio Berlusconi)…
…a mianowicie, w mocnym — i nieco tendencyjnym — skrócie:
- idąc ab ovo ad mala, czyli w tym przypadku od historii dawnej i dawniejszej: Półwysep Apeniński jest jedną z dwóch kolebek współczesnej europejskiej cywilizacji, zaś antyczny Rzym inspirował nie tylko twórców epoki renesansu; Pax Romana przerwało powolne, acz skuteczne podgryzanie przez „dzikie” germańskie plemiona;
- po upadku zachodniego imperium tradycje cesarstwa jeszcze na moment udało się wskrzesić Karolowi Wielkiemu — jednak traktat z Verdun na wiele stuleci zepchnął podzieloną Italię na peryferie Europy (ciekawostka: to właśnie rozpadowi monarchii Karolingów „zawdzięczamy” mega-spór o Alzację i Lotaryngię — ten wąski, przylegający do włoskiego buta, jęzor wciśnięty między francuską i niemiecką bułę); nie dziwi więc, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu pokutowało powiedzenie, że Italia to pojęcie geograficzne (i to wcale nie rozumiane jednolicie — bo swego czasu Nizinę Padańską zaliczano do Galii), a nie polityczne (przecież na włoskie życie do dziś pewien wpływ mają także naleciałości arabskie, austriackie, francuskie, grecko-bizantyńskie, normandzkie…);
- ciekawe: niezjednoczone, targane niezliczonymi sprzecznościami, które odczuwane są do dziś: autor powołuje się na badania, w myśl których jeszcze 15 lat temu zaledwie 47% mieszkańców Włoch na co dzień mówiło po włosku (to i tak lepiej, niż 100 lat temu, bo przecież przed Wielką Wojną językiem tym posługiwało się 3% mieszkańców ledwie-co-zjednoczonego kraju), co nie zmienia faktu, że posługiwanie się dialektem uważane jest za coś niestosownego, dowodzącego niskiego statusu społecznego;
- (hmm dialektem? to są języki: sicilianu, lombard, piemontèis, ligüra, l’occitan — a nawet łéngua vèneta, którym mówi mniej-więcej tyle samo ludzi, co „zmyślonym” językiem chorwackim);
- czy pewnego rodzaju włoski bałagan — i umiłowanie do biurokracji — jest skutkiem owych wielowiekowych podziałów? może tak, ale przecież zjednoczenie Niemiec zadziało się pół roku po zdobyciu Rzymu, więc nie można wszystkiego zwalać na późne Risorgimento; z drugiej strony autor zwraca uwagę, że chociaż podzielona, słaba politycznie i militarnie, Italia przez wiele lat narzucała
- powyższe uwagi to oczywiście efekt mojego przechyłu ku historii i polityce, więc żeby nie było, że John Hooper pisze tylko o takich nudnościach: z książki się dowiadujemy także, że calcio może i ma w Italii status religii, ale football zaprowadzili imigranci z Albionu, stąd też część najstarszych klubów nosi nazwy anglojęzyczne (AC Milan); o tym, że pojęcie prawdy we włoskiej nomenklaturze rozumiane jest nieco inaczej, niż wszędzie indziej (fikcją jest nawet mityczny marsz na Rzym, bo Benito Mussolini też był lepszym udawaczem); że szczególnie istotna jest prezencja, więc włoskie media niezwykle wiele uwagi poświęcają wyglądowi i strojom małżonek ważnych polityków; że katolicyzm jest tak bardzo wrośnięty we włoskość, że właściwie trudno go postrzegać wyłącznie jako religię dominującą; że rodzina jest najważniejsza, a dla synów — najważniejsza jest Mamma; że mafia (La Cosa Nostra, Camorra, ’Ndrangheta) to naprawdę problem, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jak dławi wolną przedsiębiorczość na końcu buta…
…i tak da capo al fine — po resztę zapraszam do lektury :-)
(John Hooper, „Włosi”, [’The Italians’], tłum. Piotr Grzegorzewski, Marcin Wróbel, wyd. W.A.B., na papierze 336 stron; fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)