A skoro niedawno było kilka obrazków dokumentujących historię Węgier, dziś czas na kilka impresji po lekturze książki „Węgry. W objęciach Dunaju” autorstwa Kingi Piotrkowiak-Junkiert.
To jedna z tych zdecydowanie lżejszych i przyjemniejszych w odbiorze lektur turtystyczno-społeczno-reportażowych, więc nie będę przynudzał i przydłużał owej pseudorecenzji:
- ciekawostka dla tych, którzy lubią kawę: słynna włoska firma Illy zawdzięcza swe powstanie (i nazwę) Ferencowi (aka Francesco) Illy — Węgrowi urodzonemu w węgierskiej Timișoarze, który w Wielkiej Wojnie walczył na froncie włoskim, po wojnie pozostał w Trieście, a że Triest został przyłączony do Italii, to tak wyszło, że markę Illy wiąże się z włoskim stylem picia caffè;
- (i mała dygresja: czytam aktualnie biografię Witkacego i tam jest taka ciekawe zdanie — że młody Staszek mógł swobodnie jeździć koleją do ojca, do Lovranu, bo przecież Zakopane i Istria były w jednej monarchii KuK, więc żadne paszporty i kontrole graniczne nie mogły w niczym przeszkadzać…);
- (i dygresja druga: jak w 1914 r. Witkacy i Bronisław Malinowski popłynęli do Australii, to w sierpniu się okazało, że ten pierwszy ma paszport rosyjski, więc jest traktowany jako sojusznik Anglii, aczkolwiek ten drugi jako poddany habsburski stał po przeciwnej stronie barykady — i nawet na tym tle się przyjaciele poróżnili);
- (autorka pisze trochę o porąbanej i nadal trapiącej Madziarów historii po 1920 r., ja jednak zainteresowanych odsyłam do tekstu linkowanego w pierwszym akapicie);
- węgierski język… jeszcze mi się łamie mój własny, jak przypomnę sobie nieudolne usiłowanie wymówienia słowa Lengyelország… (ale przynajmniej nie dziwmy się, że naród, któremu wypomina się „Hunów” myśląc o nas mówią o Lędzianach); tak czy inaczej Węgrzy swój język kochają i pielęgnują, tym bardziej, im bardziej groził mu zanik w zalewie otaczającej go słowiańszczyzny i niemczyzny; więc literatura, więc poezja, więc muzyka (czytając tę książkę oczywiście zapuściłem sobie Omegę i Locomotiv GT);
- a skoro język, to i székely rovásírás, czyli starożytne pismo runiczne, które wraca — głównie na tablicach z nazwami miejscowości — jako unaocznienie narodowych i politycznych trendów i nastrojów;
- węgierska kuchnia… ja oczywiście raczej z tej płynnej strony jestem, ichnia kuchnia nieco mnie przeraża (wszakoż mięsny niejadek ze mnie), ale już papryka znacznie mniej;
- i ciekawostka: węgierskie prawo rodzinne nadal pozwala, by po ślubie kobieta przybrała w 100% tożsamość męża — czyli Janka Kowalska wychodząca za Marka Nowaka może (oficjalnie, w papierach) stać się Markową Nowakową.
Dla jasności: to nie jest ani recenzja, ani próba uchwycenia choćby ćwierci ciekawych rzeczy opisanych w tej książce. Dlatego jeszcze raz i jak zawsze powiadam — czytajcie, a będzie Wam dane i znajdziecie sami różne interesujące rzeczy.
(Kinga Piotrkowiak-Junkiert, „Węgry. W objęciach Dunaju”, Wydawnictwo Poznańskie, na papierze 340 stron; fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)