Poprosiła mnie P.T. Czytelniczka o komentarz do Lex Szyszko — czyli (cytuję) „ustawy o wybijaniu drzew”: co jajakoprawnik ale przecież i znany miłośnik szwendania się w przyrodzie o tym w ogóle myślę.

Chodzi oczywiście o skutki — przegłosowanej przy herbacie i ciasteczkach — ustawy z dnia 16 grudnia 2016 r. o zmianie ustawy o ochronie przyrody oraz ustawy o lasach (Dz.U. z 2016 r. poz. 2249); skoro to felieton, nie będzie analizy przepisów, lecz moje luźne uwagi o Lex Szyszko:
- po pierwsze: jestem za! nie bez kozery mówi się o tym, że za dużo mamy przepisów o tym, że tego nie wolno, a tamto trzeba pod rygorem surowych konsekwencji (np. ZUS nie lubi zatrudniania kobiet w ciąży, ale przecież dyskryminacja macierzyństwa też rodzi konsekwencje; ziemię rolną wolno już mieć na własność, ale obrót nią jest dalece ograniczony; etc. etc.);
- pod tym względem drzewo to taka sama własność jak dom, płot, samochód czy pszenica — raczej nie chcemy, żeby władza nam mówiła jakimi samochodami mamy jeździć i co rolnik ma uprawiać?
- można by się zatem nawet ucieszyć: oto wreszcie mamy rząd, który zamierza uszanować święte prawo własności, wyzbywa się kawałka swego dominium — dzięki Lex Szyszko nie będzie już dręczony obywatel, któremu stare drzewo zaraz runie na chałupę, który nie może dobudować paru metrów, bo akurat porasta jakiś chabaź;
- oczywiście (jak to się ładnie a sprytnie mawia) nie można też zapominać, że drzewo to także wartość niematerialna: ładne drzewo dodaje uroku, każde drzewo filtruje powietrze (smog!), kasuje CO2, daje cień i orzeźwienie — a przecież oddychać chcemy wszyscy (a więc także i ten, który z drzewa bierze tylko dobre, problemy z nieruchomością zostawiając jej właścicielowi);
- ba, przecież prawda jest taka, że nawet niezbyt ładne drzewo jest o niebo ładniejsze od niezbyt ładnego budynku;
- oznacza to, że Lex Szyszko ma w sobie wiele racji — to ten rzadki przypadek, kiedy traktuje się nas podmiotowo, a nie jako idiotów do prowadzenia za rączkę;
- no właśnie: azaliż? biorąc pod uwagę reakcję — tak reakcję władzy, jak reakcję właścicieli drzew, a także reakcję społeczną — chyba coś nie zagrało. Niezależnie od fejkowych niusów faktycznie drzewa lecą jak klucze dzikich kaczek i to jest fatalna sprawa;
- w moim idealistycznym liberalizmie zawsze staram się kierować podstawową zasadą: to że mogę coś zrobić, niekoniecznie oznacza, że będę to robił — podobnie jak nie chcę zakazywać wszystkiego czego sam nie lubię albo nawet mnie denerwuje. Idealistycznie wydaje mi się też, że swobodne, wyluzowane — od opresji zewnętrznej, od napinki wewnętrznej — społeczeństwo powinno kierować się tą samą regułą (fajnie, że mogę wyharatać wszystkie moje krzaczory, ale przecież tego nie zrobię);
- bywam też sceptykiem, a w tym przypadku sceptycyzm objawia się pytaniem: dlaczego akurat liberalizm PiS objawił się na gruncie dendrologii? Od półtora roku borykamy się z etatystyczno-socjalistycznym przewrotem — a tu raptem taki liberalizm i poszanowanie prawa własności??!
- a teraz wejdę w górny rejestr: oczywiście jestem zdania, że Lex Szyszko to zwykły komunistyczny spisek zawiązany przez kryptokomunistów z PiS (udających zwykłych socjalistów) — po prostu w dążeniu do zniszczenia prywatnej własności i uzależnienia ludzi od socjalu posunęli się do manichejskiego planu: pokażmy ludziom czym jest i jak kończy się własność, a sami zakrzykną NIE CHCEMY! ZABIERZCIE NAM TO!
- realizacja założonego projektu społecznego — upupienia ludzi w zależności od władzy — nie tylko usprawiedliwia ale i wymaga: wycięcia w pień drzew, niezawisłego sądownictwa, Trybunału Konstytucyjnego; a wszystko po to, by Polska rosła w siłę, a ludziom żyli dostatniej…
Podsumowując: Lex Szyszko? jestem za, a nawet przeciw…