A skoro rano było o tym, że wreszcie udało się troszkę pojeździć (autem) po śniegu, wieczorem czas na kilka zdań czego sobie stamtąd nie przywiozłem. Ano nie przywiozłem sobie butelki wina Víno Mikulov Morava Modrý Portugal 2016 — a nie przywiozłem, ponieważ…
Chyba już pisałem na tutejszych łamach, że jeżdżenie w czeskie górki jest o tyle przyjemniejsze, o ile można przy okazji skosztować pysznego morawskiego wina. Tym razem padło na kolejny trunek odmiany Blauer Portugieser, który ponoć z Portugalią wiele wspólnego nie ma — więcej już z naszym zakątkiem Europy. Co nie zmienia faktu, że smakuje doskonale, tak do własnoręcznie przygotowanej kolacji w czeskim hoteliku (np. do kanapki z hermelínem czy olomouckim tvarůžkem), jak też do ciekawej lektury.
Najlepsze jest to, że butelkę tego — bardzo dobrego, z pewnością nie wybitnego, ale nie o to przecież chodzi — wina kupiłem za niecałe 100 koron. I to jest właśnie najlepsze, i to właśnie będzie kiedyś trzeba naocznie obadać — wybrać się na Morawy, zobaczyć jakim cudem powstają tam takie cudeńka (co mają oni tam takiego, czego nie mamy my, oprócz zapewne bardziej liberalnych regulacji prawnych).
BTW na Smědavie butelka pojawiła się tylko przejazdem, już na pusto (dla przypomnienia: w Republice Czeskiej dopuszczalna zawartość alkoholu u kierowców wynosi 0,0 prom.; w terenie zabudowanym, nawet przejeżdżając przez piątą z kolei pipidówkę (prawie) wszyscy jadą 50 km/h — a jak przed przystankiem jest znak „neobjížděj autobus”, to wszyscy grzecznie stoją i czekają — mimo tego, że nie wszyscy rozumieją co znak ten oznacza ;-)
PS dla przypomnienia: rok wcześniej w tym samym miejscu fotografowałem butelkę po winie Cellarium Bisencii Frankovka.