O tym do czego prowadzi (nadmierna) kazuistyka prawna miałem pisać już przy okazji zakałapućkania się rządu przy wprowadzaniu różnych dziwacznych restrykcji „bo koronawirus”. Przypomnijmy, że właśnie przez ową potrzebę drobiazgowej regulacji wszystkiego co się rusza przez kilka godzin (z mocą wsteczną) nie można było odwiedzać cmentarzy, eksperci z RCL mieli wyraźne problemy ze spisywaniem na żywca konferencji prasowej premiera, zaś kwestia zakrywania nosa i ust przyłbicą nadal waha się jak zawias przyłbicy Don Kiszota. Nastał czas epidemii legislacyjnej, w której nie tylko rośnie długość przepisów regulujących „ograniczenia, nakazy i zakazy”, ale też mamy sytuację, w której przepis wprowadzony ustawą w/s COVID-19 doczekał się natychmiastowej nowelizacji ustawą w/s SARS-CoV-2, ale przecież już nadchodzą kolejne zmiany…
Najwyraźniej nie inaczej będzie w najnowszej odsłonie „jeszcze nowszej normalności”, w której rząd zamierza wyregulować kalendarz treningowy kopaczy i żużlowców, przez co musi ministerka sportu musi odpowiadać na pytania o spływy kajakowe, zawody wędkarskie i skład drużyn w grach zespołowych („Nowa sportowa rzeczywistość”).
Wróćmy na chwilę do dawnej dobrej przeszłości… Na samym początku studiów prawniczych (co miało miejsce niewiele po pogonieniu z Polski komuny, ale jeszcze w czasach kiedy Iwan zajmował pół Legnicagorodu — aż nie chce mi się wierzyć jakimi durnymi i chmurnymi nadziejami młody człowiek się wówczas karmił…) uczyli nas, że norma prawna to nie przepis, bo przepis to zdanie („od kropki do kropki” — czy ktoś pamięta cytat z klasyka WPiA UWr ex-im. BB?). Norma to zasada postępowania wynikająca z przepisu, dlatego właśnie owo zdanie musi być napisane na tyle jasno, prosto i zrozumiale (logicznie — bardzo przyjemnie wykłady z logiki prowadził Rafał Dutkiewicz), żeby każdy wiedział jak ma postępować. Norma prawna musi być w miarę ogólna i abstrakcyjna, bo nadmierne szczególarstwo (czyli właśnie kazuistyka prawna) doprowadzi do absurdów — im dokładniej prawodawca będzie chciał spisać jakieś prawo, tym więcej rzeczy mu umknie, a im więcej rzeczy pominie (dążąc do bardzo precyzyjnego opisania normy), tym łatwiej mu zarzucić lukę prawną…
Jeśli ktoś nie wierzy, że (nadmierna) kazuistyka prawna jest matką wszystkich luk prawnych, przypomnę jak się na naszych ziemiach pisało prawo jakiś tysiąc lat temu (tego też nauczyli mnie na studiach):
§ 1. A jeśli ktoś kozę ukradnie, pięć batów dostanie.
§ 2. Kto dwie kozy ukradnie, na dwie niedziele w dyby zamknięty będzie.
§ 3. Jak pięć kóz ukradnie, zamknięty do świąt powinien być.
§ 4. Gdy kto wołu ukradnie, nie tylko na trzy niedziele w norze go zamknijcie, ale też niechaj odmówi siedemdziesiąt zdrowasiek.
§ 5. A jakby księdzu wołu ukradli, to oprócz powyższego siedem grzywien na remont płotu plebanii dać musi.
A później przyprowadzali faceta, który ukradł dziesięć kóz, osła i dwie krowy — a podsędek na to „puśćcie go wolno, nie mam takiej normy, więc jest niewinny”. Do tego właśnie prowadzi (nadmierna) kazuistyka norm prawnych.
Na takim właśnie szczególarstwie wysypuje się władza (pamiętacie państwo tego urzędnika, który tłumaczył, że nie musi mieć maseczki, bo na dziedzińcu ministerstwa to on jest ktoś-tam-gdzieś-tam?). W świecie dążącym do źle zrozumianej doskonałości nie ma miejsca na liberalne poluzowanie, na przyzwolenie na samokontrolę prowadzące do wewnętrznego poczucia odpowiedzialności (przypomnę, że cokolwiek złego mówi się o liberalizmie, hołduje on zasadzie „nie rób nikomu, co tobie niemiłe” aka „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się twój nos”). Oni wiedzą, że ludzie będą kombinować — a jak tu nie kombinować, skoro sama władza pokazuje, że jej sprawowanie polega głównie na dociskaniu śruby i grę w kotka i myszkę?! — więc stara się doregulować na maksa. Ale na maksa doregulować się nie da, bo zawsze są jakieś wyjątki, zawsze coś się pominie (im więcej przepisów tym łatwiej o jakimś zapomnieć, nieprawdaż?), więc pozostaje pole do popisu dla miłośników luk i kruczków wyciąganych z kazuistyki…
Czy dałoby się to jakoś zmienić? Cokolwiek wymyślimy, będzie niełatwo, bo nieufność weszła już w krew — ale nie ma się co dziwić, skoro władza tak łatwo zapomina, że wolno jej tylko tyle, na ile pozwala jej prawo, więc w sporze z rządem stan prawny staje się de facto stanem faktycznym. Ale zanim ktoś pierwszy rzuci kamieniem: wydaje się, że po części doprowadziło do tego ultra-legalistyczne podejście części prawników (po części też niżej podpisanego), którzy na wszystko muszą mieć podkładkę, najlepiej w konstytucji, najlepiej do bezpośredniego zastosowania — brak tej podkładki oznacza niezgodność, a brak szczegółowej regulacji oznacza, że „tego nie dotyczy”…
Jak sobie czasem pomyślę do czego to prowadzi, to zaczynam zazdrościć konstytucji Amerykanom, bo jak się okazuje mimo pozornej sztywności dokument ten pozwala na bardzo elastyczne interpretacje, przez co jakiś przepis najpierw może być z nią sprzeczny, aby po jakimś czasie okazać się całkowicie zgodnym — a przecież konstytucja się nie zmieniła, zmienia się jej interpretacja…
Zanim do tego dojdziemy (pewnie nigdy) chciałoby się udzielić naszej władzy podstawowej darmowej porady: mniej szczególarstwa, mniej szukania przepisów, w których być może jest jakiś wytrych — więcej otwartości, a jeśli trzeba więcej wymagać, to jednak zaczynać od siebie. I pamiętać, że (nadmierna) kazuistyka zawsze kończy się tym, że jak tę kozę się wprowadzi, to w trzecim akcie ona sama się wyprowadzi, bo taka jest ta kozia natura.
A tak mnie jakoś naszło, kurtka na wacie, skumbrie w tomacie…