Wielką zaletą książek Filipa Springera jest to, że nie tylko opisuje on co widział, ale także to ilustruje; niewątpliwie ma niezłe oko i do fotografii, które są tak estetyczne, że wielki badziew prezentuje się jak lepszy cud. Wielką wadą książki „Wojna z pięknem. Reportaż o oszpeceniu Szwecji” jest to, że Fredrik Kullberg nic nie pokazuje — można przez to odnieść wrażenie, że narzekanie na szwedzką szpetotę to tylko referat z zadaną tezą…
Poza tym nie jest źle,
- że dlatego źle się dzieje w państwie szwedzkim, ponieważ technokratyczne podejście do życia sprawa, iż budowniczowie nie są kształceni w zakresie humanistycznego podejścia do materii, przez co są skłonni do „ślepej wiary w nowe, przełomowe technologie” jako remedium na poważne problemy — autor widzi w tym przyczynę większej podatności na populizm, teorie spiskowe i fake newsy… a mnie ta teza wydaje się o tyle naciągana, że teoriom spiskowym zwykle hołdują osoby, które obawiają się nowostek, także technologicznych;
- że ekościema poszła już tak daleko, że lasem nazywa się uprawy leśne, te niekończące się, ustawione w karnym szeregu, połacie sosen, poprzetykane karczowiskami, wysadzane w miejscu brutalnie wyciętych drzewostanów, zastępowane kolejnymi uprawami sośniny, które skończą jako surowiec dla Ikei — a wszystko to nazywa się kolejnym parkiem naturalnym (mnie w takich momentach zawsze przypomina się niegdysiejszy mandat za próbę zdobycia Babiej z psem — bo ochrona przyrody nie pozwala na spacer z czworonogiem w parku narodowym — a za plecami drwale rąbią aż miło — bo na tym polega ochrona czynna);
- Fredrik Kullberg nie jest przy tym politycznie poprawny i chyba kiepsko byłoby z nim załatwić nasz przedostatni kamień milowy: wiatraki produkujące prąd, które — w Szwecji — stają się o tyle patologią, że oznaczają „hałaśliwą, migoczącą strefę przemysłową z klasterami wysokich na dwieście metrów turbin”, wyrżnięty las, a wszystko poprzecinane pajęczyną dróg serwisowych, najeżone podstacjami, zagrażające życiu nie tylko zwierząt („zimą ryzyko stwarza lód … który po oderwaniu osiąga olbrzymie prędkości”; ja sobie jeszcze przypominam informację, że problemem staje się już recykling tych wielkich skrzydeł, a raczej brak możliwości ich recyklingu, bo to zalaminowane na wieki);
- autor boleje także nad niszczeniem dawnej infrastruktury przemysłowej i transportowej: urawniłowką na kolei, która oznacza dewastację mnóstwa dworców i zastępowaniem ich bezdusznymi, betonowymi klockami, rujnowaniem starodawnych, malowniczych zapór na rzekach, a to znów w imię ochrony przyrody;
- autor nie lubi także polityków, i to niezależnie od ich proweniencji, a najwięcej obrywa się socjaldemokratom: za przesiąknięcie modną w latach 30-tych ubiegłego stulecia ideologią racjonalizmu i czystości (także czystości rasowej i biologicznej), za ideologię Folkhemmet, która oprócz upowszechnienia tego, co nowe i dobre, odpowiada także m.in. za zburzenie całych kwartałów miast, w tym sztokholmskiej dzielnicy Klara (Norrmalmsregleringen), za zachłyśnięcie się totalną architekturą Le Corbusiera (Kullberg nie patyczkuje się i z samym Le Corbusierem, wytykając mu fascynację faszyzmem i nazizmem, a później stalinizmem), za „życiowo-domowy” kolektywizm — nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu: totalitaryzm Alvy i Gunnara Myrdalów (sami Myrdalowie oczywiście „postawili okazałą willę w stylu funkis„, w której „nie zabrakło specjalnej części dla służby” — bo przecież lewica jest zawsze taka sama, nawet jeśli maluje się przykościółkowymi szminkami);
- a wszystko jak u nas: żeby zbudować ekologiczne osiedle mieszkaniowe z plątaniną ścieżek rowerowych trzeba było wyciąć setki przeszło stuletnich drzew, a te, które nie ukłoniły się pile, umrą same, bo nie wytrzyma system korzeniowy; żeby przy Muzeum Żeglugi stworzyć „przyjazne klimatowi energooszczędne” podziemne akwarium („dzięki niemu dzieci lepiej zrozumieją zagrożone środowisko morskie”) ścięto sześć starych drzew — a wszystko dlatego, że stare drzewa są „ciemne i sękate, krnąbrne i nieprzewidywalne … budzą w ludziach strach” (mnie się od razu przypomina debilna kampania przeciwko drzewom rosnącym przy szosach, której twarz dał Krzysztof Hołowczyc).
Wychodzi na to, że dziś prawdziwej natury nawet za morzem już nie ma — i tylko zdjęć, tylko zdjęć, tylko braku zdjęć trochę żal.
(W książce jest też posłowie, a może polemiczne podsumowanie Filipa Springera — w sumie ten to Szwedowi tak przygadał ;-)
(Fredrik Kullberg, „Wojna z pięknem. Reportaż o oszpeceniu Szwecji” (’Kriget mot skönheten: Ett reportage om förfulningen av Sverige’), tłum. Aleksandra Sprengel, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, na papierze 264 str.)