Są książki, po których otwiera się japa (z nudów), są też publikacje, po których nawet niedowiarek otworzyłby szerzej oczy. Lekturkę książki „Szpiedzy Putina. Jak ludzie Kremla opanowują Polskę” autorstwa Grzegorza Rzeczkowskiego polecałbym każdemu — a zwłaszcza tym, którzy uważają, że wystarczy wycierać sobie gębę frazesami o „suwerenności”, „niepodległości” czy tam „niekłanianiu się”, żeby tak właśnie było. Okazuje się bowiem, że zdumiewająco często takie hasła głoszą organizacje powołane za pieniądze Putina, kryjące się w cieniu kremlowskich wież — a ich przywódcy mniej lub bardziej świadomie grają na nutę kremlowskich kurantów.
Wynotowane na wyrywki:
- bardzo bliska i oddana Jarosławowi Kaczyńskiemu „Pani Basia” to jego nie jedyny łącznik z elitami komunistycznymi i sowieckimi, bo gdzieś w tym wszystkim był też generał Michał Janiszewski (bliski współpracownik Wojciecha Jaruzelskiego, a później mentor Kaczyńskiego w kancelarii prezydenta Wałęsy); wszystko wskazuje, że nagrodą za biznesowe ustawienie środowiska było omyłkowe „uśmiercenie” Janiszewskiego przez IPN, dzięki czemu uniknął oskarżenia w/s wprowadzenia stanu wojennego; sprawę niedopełnienia obowiązków przez prokuratora uwalono za czasów Zbigniewa Ziobry — być może dlatego, że bratem tego prokuratora jest ex-wiceminister w resorcie sprawiedliwości z rządu… Jarosława Kaczyńskiego;
- po co zatem Kaczyński spotykał się z agentem KGB, Anatolijem Wasinem? może i chodziło mu o robienie dobrej miny do złej gry, ale taka stara wyga powinna była zauważyć, że Związek Sowiecki nawet za Gorbaczowa liczył co najmniej na utrzymanie Polski w szarej sferze swoich wpływów („finlandyzacja”), wszystko po to, żeby nie dopuścić do zbliżenia naszego kraju do struktur zachodnich (NATO i EWG);
- tak czy inaczej to właśnie te układy z komunistami radzieckimi i postkomunistami polskimi pozwoliły Porozumieniu Centrum (link dla niekumatych) uzyskać od banku BHP pieniądze na zakup Nowogrodzkiej, dokładnie w tym samym czasie, kiedy uwłaszczająca się nomenklatura prała „moskiewską pożyczkę”;
- przewijając nieco do przodu: komunizm w Rosji najwyraźniej umarł, ale nie umarły marzenia o hegemonii nad solidną częścią świata, do czego przydają się rozmaite organizacje prolife i „anty LGBT”, nierzadko nakrapiane religijnym sosem, a sterowane i finansowane przez Rosyjski Instytut Studiów Strategicznych (RISI); ten „think-tank” zajmuje się głównie prowadzeniem „wojen informacyjnych” (przecież „tank” do czegoś zobowiązuje…) i manipulowaniem skołowanymi masami: począwszy od podpowiadania narracji w/s „banderowskiej” Ukrainy, poprzez zapraszanie prorosyjskich działaczy i publicystów na wycieczki do Moskwy i straszenie zachodnimi „nowinkami”, aż do potajemnego wpływania na preferencje wyborcze i polityczne w różnych państwach;
- z ostatniej chwili: dokładnie wczoraj Curtea Constituțională a României nakazał powtórzenie pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii — zaraz po tym, jak się okazało, że niespodziewanie zwycięski kandydat z nikąd, który deklarował, że kampania kosztowała go „zero lei”, w rzeczywistości otrzymał milion euro z nieujawnionych źródeł, a szemrankę robiły mu Tik-Toki (wszystko wskazuje na to, że kasa była z Kremla, zaś operacyjnie za sprawą stoi ChRL);
- jakby ktoś miał wątpliwości: divide et impera, przeto reżim Putina potrzebuje skłóconej i podzielonej Europy, więc każdy europejski polityk działający w tym kierunku realnie jest moskiewskim agentem wpływu, dzięki czemu może liczyć nie tylko na dobre rady RISI, ale też garść rubli na wydatki;
- dlatego też Konstantin Małofiejew tak chętnie wspiera pieniędzmi hiszpańską organizację CitizenGo — Magdalena Korzekwa-Kaliszuk, jej polska przedstawicielka, jest z honorami przyjmowana w Kancelarii Prezydenta RP w/s zakazu finansowania in vitro i zakazu sprzedaży pigułek „dzień po” (prezydent Duda ustawę w/s in vitro podpisał, tę drugą zawetował — można powiedzieć, że w ten sposób częściowo wsparł ideologię suflowaną z Kremla);
- CitizenGo wysyłać miało także przelewy dla polskiego Ordo Iuris — bo przecież nikt nie jest tak wiarygodny dla narodowych fundamentalistów jak okularnik w garniturze robiący z religii politykę;
- więc już tylko hasłowo: za sprawą agenta GRU Jana Marsalka doszło nie tylko do afery Wirecard, ale też prowokacji, której ofiarą stała się austriacka agencja wywiadowcza BVT; pożytecznym idiotą, który dał się podpuścić rosyjskiej prowokacji był Herbert Kickl, ówczesny minister spraw wewnętrznych z ramienia FPÖ, czego skutkiem było rozwalenie tej służby i najprawdopodobniej wyciek danych wywiadowczych do Rosjan
- (mała dygresja: po niedawnych wyborach Klickl jest liderem najsilniejszego stronnictwa w wiedeńskiej Nationalrat, FPÖ, jakżeby inaczej, Putina popiera dość bezwarunkowo — a proputinowską międzynarodówkę współtworzy z nimi garść polskich eurodeputowanych, którzy do PE weszli pod sztandarami Konfederacji, a z FPÖ współpracują w ramach Grupy Patrioci za Europą (swoją drogą nazwa ułożona według najlepszych radzieckich standardów wielopiętrowego kłamstwa));
- austriackim gadaniem nie jest także dokonane przez Antoniego Macierewicza nocne włamanie do Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO — sprawa do dziś niewyjaśniona i niejasna (to jeszcze jeden przypadek ukręcenia łba sprawie przez pisowską prokuraturę), acz po której na Kremlu z pewnością strzeliła niejedna butelka szampanskoje; ale przecież Macierewicz już wcześniej był sprawcą niemałych problemacji, choćby po zleceniu tłumaczenia raportu w/s likwidacji WSI kobiecie związanej z rosyjskimi służbami;
- (znajomości i niejasności Antoniego Macierewicza to materiał na niezły serial sensacyjny — „przegadaną” częścią scenariusza mogłyby być rozważania nt. przyczyn, dla których kierownictwo PiS nie tylko toleruje, ale też popiera takiego gościa w swoich szeregach);
- no i druga świeżutka historia, czyli rola Tomasza Szmydta, który jako sędzia WSA miał dostęp do tajnych materiałów — konsekwencje jego działalności przerwane dość raptowną (i zupełnie przeoczoną przez polski kontrwywiad) eksfiltracją do Mińska nie są jeszcze zupełnie znane, acz strzelam, że gdzieniegdzie są już odczuwalne…
Podsumowując: jak widać nie ma w tej książce chyba niczego, czego nie dałoby się przeczytać w mediach, co nie zmienia faktu, że warto po nią sięgnąć, traktując jako swego rodzaju kompendium wiedzy o działających w polskim życiu publicznym i polityce nielegałach, pożytecznych idiotach lub też zwykłych agentach wpływu.
Czego sobie i P.T. Czytelnikom życzę jak najmniej.
(Grzegorz Rzeczkowski „Szpiedzy Putina. Jak ludzie Kremla opanowują Polskę”, wydawnictwo W.A.B., na papierze 288 str.; fot. Olgierd Rudak, CC BY-SA 4.0)