Kiedy kilka dni temu opisywałem przedwczesny start kampanii wyborczej posła Czarneckiego (tego, który nie ma swojego imienia, więc mu go nie przypominajmy — nie jest to jednak Richard Henry Czarnecki) nie sądziłem, że jest aż tak wesoło.
Oto tematem zajęła się Gazeta.pl (Czarneccy na billboardach. Tak ojciec z synem wykorzystują dziurawe prawo), który byłby tekstem jak każdy inny, gdyby nie smakowita wypowiedź posła Czarneckiego. Oto zagadnięty o to dlaczego właśnie tak, miał powiedzieć:
Jestem parlamentarzystą dopiero od roku, może nie wszyscy wiedzą, że istnieje ktoś taki jak ja. Postanowiłem więc przypomnieć się wyborcom.
Do stu tysięcy kartaczów! Trzeba być naprawdę posłem wysuniętym z ramienia na czoło Prawa i Sprawiedliwości (poseł Czarnecki nie został posłem dzięki wyborom — wskoczył na mandat zwolniony przez Dawida Jackiewicza, który poszedł do Brukseli) by przypuszczać, że brak imienia sprawi, że wyborcy będą wiedzieć, że istnieje ktoś taki jak on.
Osobiście na miejscu posła na Sejm RP wolałbym, by pamiętali mnie i z imienia, i z nazwiska — właściwie to od samego początku cała moja aktywność publiczna (internetowa) była podpisywania właśnie imieniem — ale widać, że są politycy, którzy uważają, że istnieć można półanonimowo.
Być może sporo jednak tłumaczy ostatnie zdanie wypowiedzi cytowanej przez Gazeta.pl. Poseł Czarnecki miał się wypowiedzieć, iż:
To moja inicjatywa konsultowana z tatą.
A więc wszystko jasne.
Drogi wyborco PiS, jeśli już w jesiennych wyborach musisz głosować na kandydatów tej partii (do czego będę Cię zdecydowanie zniechęcał), pamiętaj: wybieraj oryginał, nie falsyfikat. I nie głosuj na tatuśsynków, którzy bawią się w sejmy ale nawet prostej decyzji nie potrafią podjąć samodzielnie.
Głosowanie na posła, który nie ma imienia, byłoby obciachem do sześcianu.