Poprzednia wycieczka do Teatru Capitol niekoniecznie kwalifikuje się do tych udanych (por. Melancholia/Violetta Villas w Teatrze Capitol — polecam wyłącznie potrzebującym środka nasennego) — jednak wczorajsze wyjście na „Dżob” to całkowicie przeciwny biegun. Stąd też dzisiejsza recenzja tworzona jest w warunkach zdecydowanego uhahania.
Wyjdę pewnie na osobę prostą i nieskomplikowaną, ale to właśnie „Dżob” jest spektaklem, którego oczekuję po wrocławskim Capitolu — dużo fajnego śpiewania, publiczność więcej niż szczęśliwa (także ze względu na podanego w przerwie pieczonego prosiaka! — oraz możliwość pstryknięcia sobie foty z prosiakiem (takie czasy, że w teatrach uchodzi już nawet żarcie i selfie).
Niewyszukana rozrywka? Może; na pewno interesujący pastisz, autoironia — „Dżob” opowiada o rozrywkowych aktorach, którzy uświetniają swoją bytnością okolicznościowe imprezy (a to rocznicowe firmowe rauty, a to gminne dni prosiaka, a to inne mniej lub bardziej niewyszukane juble…).
Nazywa się to najczęściej chałturą — w takiej też stylistyce utrzymane jest samo przedstawienie. (BTW zastanawiałem czy znajdzie się na sali widz, który potraktuje to wszystko całkiem poważnie — i albo się wkurzy, że płaci za teatr a dostaje szopkę, albo co gorsza pomyśli, że w Capitolu tak zawsze ;-)
Jak dla mnie super zabawa, mniej-więcej coś takiego jak na tym filmiku:
Zatem polecam: jeszcze dziś są dwa spektakle, następne w bliżej niesprecyzowanej przyszłości :-)
PS Z Konradem Imielą widzimy się już za dwa tygodnie w Teatrze Współczesnym („Koniec świata w Breslau”).