A skoro w sobotę było o tym, że w słowackie Tatry dozwolone jest wprowadzanie psów (zbieram materiały do ściśle prawniczego tekstu wyjaśniającego skąd to się wzięło), to dziś łyżka dziegciu — której pewnie by nie było gdyby nie wczorajsze totalne zmoknięcie.
Ciuchy i buty się suszą, plecaki się suszą — wybraliśmy się zatem na przechadzkę do Szczawnicy. Nie, nie do Pienińskiego Parku Narodowego, gdzie rzecz jasna z psem nie wolno — poszwędać się po miasteczku.
Bez owijania w bawełnę i zbytecznego wodolejstwa, czysta obserwacja:
- na deptak wzdłuż potoku Grajcarek — psom i cyklistom wstęp wzbroniony;
- na kładki przez Grajcarek (szliśmy „stroną gorszego sortu”, chcieliśmy przejść przez rzeczkę — psom i cyklistom wstęp wzbroniony;
- do parku miejskiego — psom i cyklistom wstęp wzbroniony.
Z perspektywy przewodnika psa Szczawnica jest kompletnie spalona. Zastanawiam się jednak skąd w Polsce taka niechęć do czworonogów? Wiem, że niektórzy traktują psy jako roznosicieli wszelkich możliwych chorób i brudu (por. Kupa wstydu?… W kupie raźniej!) — ale dlaczego u licha Czesi czy Słowacy mają inaczej?!