Są tacy, którzy lubią wakacje pod palemką, z palemką, z kolorowym drineczkiem. Są też ponoć tacy, którzy wakacji nie lubią. Są też tacy, którzy lubią się na wakacjach nieco zmęczyć — ot, choćby ze względu na wizję nagrody.
Nagrodą za ubiegłoroczne (piszę te słowa w 2016 r., więc sformułowanie to musiałem lekko przemyśleć) cioranie się po Tatrach z psem okazało się kilka butelek słowackiego wina.
I oto dziś, w pierwszym dniu nowego roku, przynoszę dla Was, P.T. Czytelnicy krótką i subiektywną recenzję kolejnego z nich — czyli Château Topoľčianky Frankovka Modrá 2015.

Przechodząc do rzeczy: Słowacy muszą być bardzo dumni ze swojego winiarstwa, na folijce okrywającej korek znajdziemy bowiem stylizowaną słowacką flagę (robią tak też producenci z Czeskiej Republiki). Gustowny korek z korka z napisem Château Topoľčianky (to szato brzmi mi jakoś cienko w tym kontekście).
Pierwszy łyk… jeśli zdarzało mi się ostatnio stykać z napitkami, które musiały nieco odstać, by utracić nieszczęsny powiew agresji — Château Topoľčianky Frankovka Modrá zdecydowanie leży po przeciwnej stronie skali. Wino (czy to za sprawą 12% alkoholu?) jest łagodne w smaku, miękkie, nieco owocowe — ale oczywiście nie tą krzykliwą, dyskotekową owocowością win półsłodkich.
Po prostu bardzo fajny trunek na każdą okazję.

Recenzowane wino kupiłem w słowackim sklepie COOP za jakieś 4,50-5 euro (dokładnie nie pamiętam) — co jest dość dobrym dowodem, że można produkować niezłe i wcale nie tak drogie wino opodal polskiej ziemi — ale niestety, rozliczanie się w euro sprawia, że aż tak tanio nie jest i nie będzie.
PS Prowadzony od kilku tygodni eksperyment się udał, moja teza się potwierdziła — poczytalność tekstów poświęconych winom dostępnym w polskich sklepach bije na głowę moje indoktrynacyjne wtręty. Niemniej powracam do genezy winnych recenzji Czasopisma Lege Artis — czyli trunków, które można kupić przy okazji pałętania się tu i tam — zaś wzmianki o tym co w naszym handlu będą pojawiały się sporadycznie.