Wiara w rozum ludzki prowadzi czasem na manowce. Ot, takie założenie, że z perspektywy czasu ludzie powinni być mądrzejsi — że 100 lat po przewrocie bolszewickim, po Hitlerze i Stalinie, nie ma prawa powtórzyć się nic podobnego. Jednak później okazuje się, że Wielka Prawda — iż historia magistra vitae est — to jeszcze jedna G-prawda… Ot weźmy pod uwagę książkę autorstwa Philipa Shorta, „Pol Pot. Pola śmierci”.

Dla przypomnienia: Czerwoni Khmerzy to pół-tajna organizacja militarno-komunistyczna (brzmi dość absurdalnie, ale z książki wynika, że ich władza oraz ideologia, o ile w ogóle można mówić o jakiejkolwiek ideologii, z komunizmem miała tyle wspólnego, ile było opłacalne), która w latach 1975-79 przejęła władzę w Kambodży (przemianowanej na Demokratyczną Kampuczę). Organizacja o tyle tajna, że o jej komunistycznej proweniencji nie wiedzieli niektórzy członkowie (na co dzień posługiwano się nazwą Angkar; nazwa Komunistycznej Partii Kampuczy pojawiła się w obiegu dopiero ok. 1976 r.); kierował nią Saloth Sar, który przeszedł do historii pod jednym ze swoich pseudonimów — właśnie jako Pol Pot (początkowo tylko „Pol”, poza tym „87” i „Brat nr 1”; zresztą zmiana imion oraz pozorne zajmowanie stanowisk było jedną z metod zaciemniania oglądu sytuacji).
Przy okazji kreślenia biografii Saloth Sara autor opisuje meandry kambodżańskiej polityki — od feudalizmu okresu kolonialnego, króla-playboya (Norodom Sihanouk), poprzez przeszło trzy lata urzędowego terroru Czerwonych Khmerów, najazd wietnamski, aż do chwil bardziej współczesnych — tak długo na ten nieszczęsny kraj wpływ miał szaleniec, który mógł być każdym, a został oprawcą własnego narodu.
(Ciekawostką, której dowiedziałem się właśnie z „Pól śmierci” jest np. to, że najazd (komunistycznego) Wietnamu na Demokratyczną Kampuczę spowodowany był radziecko-chińską rywalizacją o panowanie nad światem — a skoro działo się to w czasach, kiedy U.S.A. posługiwały się Pekinem do zwalczania ZSRS, co siłą rzeczy sprawiło, że Pol Pot stał się lepszym sojusznikiem Waszyngtonu; nie mniejszą dla mnie ciekawostką jest to, że Hun Sen — który w końcu l. 80-tych kojarzył mi się ze skrzyżowaniem Teodora Żiwkowa z Kim Ir Senem — nadal jest premierem… Królestwa Kambodży.)
W sumie to sobie pomyślałem, że od czytania takich książek może się zrobić przykro człowiekowi…