Gdybym prowadził moją prywatną listę tatrzańskich paradoksów Błyszcz zajmowałby na niej wysokie miejsce: niby wysoki (2159 m n.p.m.; jako słowacki Blyšť liczy sobie metrów aż 2169!), ale przecież można go minąć z rozpędu, bo wyższa jest pierwsza z brzegu kupka kamieni na podejściu na Bystrą (którą od Błyszcza dzieli rzut beretem). Coś mi podpowiada, że nie zasłużyłby na miano samodzielnego wierzchołka, gdyby nie leżał w grani głównej Tatr Zachodnich (zabawnie, bo przecież częstokroć w grani bocznej można znaleźć większe wysokości, niż w grani głównej).
Odkąd jednak Kuata postawiła sobie za cel wdrapanie się na kilka dwutysięczników, staramy się ją wspierać w realizacji marzeń, przeto ku pokrzepieniu serc po nieszczęsnym Salatínie, który okazał się Brestową, zdecydowaliśmy się zdobyć (i uważać, by nie przeoczyć), Błyszcza.
Dlatego w pewien nazbyt piękny sierpniowy poranek podjechaliśmy na (bezpłatny i sympatyczny, chętnie zajmowany przez kampery i biwakowiczów) parking w Podbańskim. Po kilku minutach kluczenia weszliśmy na niebieski szlak prowadzący Doliną Kamienistą. Kamenistá dolina sama w sobie jest średnio ciekawa — jeśli chodzi o emocje na szlaku nadal prymat dzierży u nas Dolina Jałowiecka, widokowo natomiast wysoko stawiamy Dolinę Białej Wody — natomiast dla wędrujących z psiakiem ważne może być to, że ścieżka cały czas biegnie wzdłuż potoku.
Na szczęście maszerując dalej docieramy w jej wyższe partie, w których zaczyna się bajkowy raj: soczyście zielone łąki poprzetykane niewielkimi stawikami, a nad tym wszystkim górujące piękne szczyty — widoki nie z tego świata. W takich oto okolicznościach przyrody pojawiamy się na Pyszniańskiej Przełęczy (Pyšné sedlo), skąd mamy pierwszą od dwóch tygodni sposobność spojrzenia na polską ziemię (Kuata spogląda z pewną taką nieśmiałością — chociaż pies może swobodnie zwiedzać Tatry słowackie, to przecież czerwono-białe słupki oddzielają nas od strefy nienormalności).
W tym miejscu wracają stare problemy, bo robi się paskudnie gorąco, a cienia co kot napłakał, więc suńce idzie się fatalnie — dość często musimy przystawać, co jakiś czas sięgam do plecaka po miskę i butelkę z wodą. Cóż, nie jest łatwo wędrować z psem przez Tatry w takie upały…
Sam wijący się wzdłuż granicy szlak jest OK, bez najmniejszych „psich” czy ludzkich trudności (wiem, internet pełen jest zdjęć, z których wynika, że Tatry to same łańcuchy, klamry i drabinki — na szczęście prawda jest taka, że nie każdy kawałek tych gór jest ozdobiony metaloplastyką). Niestety, w oczy rzucał się zabiedzony las po polskiej stronie; te zrujnowane świerki w okolicach Smreczyńskiego Stawu pamiętam jeszcze z połowy lat 90-tych (z daleka wyglądają jak po pożarze).
Jednak samo w sobie zdobycie Błyszcza to nie taka prosta sprawa. Przed nami cały czas przykuwa wzrok solidna bryła Bystrej, za plecami za punkt odniesienia służy Kamienista — nieco niższa od naszego celu, acz przecież znacznie bardziej wybitna — więc człowiek wpatruje się w te kupki kamieni próbując je zliczyć, wypatrzyć nasz cel…
Wreszcie jest! Trudno na to wpaść, bo nie dość, że nie ma przysłowiowego drogowskazu informacyjnego (o tym, żeby nie ufać tabliczkom ustawionym przez TPN napiszę niedługo), to w dodatku szczyt Błyszcza wygląda jak wypłaszczenie w depresji na zboczach Bystrej (mijany turysta ze śmiechem przyznał, że też w planach miał tylko Błyszcz, ale go przegapił i wdarł się aż na Bystrą).
Depresje mają to do siebie, że przynajmniej można liczyć na kawałek cienia (ważne dla psicy), jednak po dwóch kwadransach — w tym rzadkiej okazji sfotografowania wierzchołka z góry — czas było wracać. Tym razem obyło się bez niespodzianek, bo jedyna sensowna droga w dół prowadziła po naszych śladach: przez Pyszniańską Przełęcz, przez Dolinę Kamienistą (gdzie pojawiła się jakże upragniona świeża woda), pod pięknymi tatrzańskimi górami…
Tradycyjny link do Mapy.cz dla tych, którzy chcą obadać sprawy na własne nogi: Podbanské (fajny, duży i darmowy parking) — Kamenistá dolina — Pyšné sedlo — Błyszcz (powrót tą samą drogą).