Jeśli ktoś z P.T. Czytelników obawiał się, że październik będzie miesiącem abstynencji na tutejszych łamach, niniejszym wyprowadzam z mylnego błędu: non, je ne regrette říjen, o czym zaświadczyć może niniejsza butelczyna taniego wina Diana Moravia Original Classic frankovka, które okazało się idealnym trunkiem na coraz dłuższe październikowe wieczory.

Październik, co tu ukrywać, zaczął się kiepsko, bo od śmierci Karela Gotta — niekwestionowanego największego (najpopularniejszego) czeskiego artysty (kto nie wierzy, niechaj przeczyta „Gottland” Mariusza Szczygła). Sześćdziesiąt z okładem lat kariery, niezliczone przeboje, status istnego Króla Boga — nie wiem czy śpiewał „Non, je ne regrette rien” (śpiewała niejaka Světlana Nálepková — zgodnie z niepisaną czeską tradycją oczywiście we wdzięcznym tłumaczeniu, por. „Nelituj”; zdecydowanie wolę wykonanie Kateřiny Mrlinovej) — natomiast na pewno uraczył świat brawurową interpretacją „El Condor Pasa”.
Wracając ad rem: dzisiejsza milcząca bohaterka jest przykładem kolejnego, jesiennego wina, które można sobie nabyć podczas jakiegoś wypadu do Czech lub na Morawy, aby po pozbyciu się nakrętki (tak, tak, ten napój jest tak tani, że producent oszczędził choćby na plastikowym korku) zanucić rzewnie non, je ne regrette říjen… W posmaku dość „ciepłe”, jak przystało na frankovkę nieco pikantne (ale raczej łagodniejsze od innych przedstawicielek gatunku), w barwie wręcz idealne (mogłoby posłużyć paniom za wzorzec eleganckiego lakieru do paznokci). Wydaje mi się, że enoblogosfera w takich momentach pisze „pijalne”, ale naprawdę — biorąc pod uwagę, że zapłaciłem za nie bodajże ok. 70 koron, nazwać je po prostu pijalnym byłoby lekką obrazą.
Podsumowując: nie czas żałować wina czerwonego, gdy lecą liście z drzew — czego sobie i P.T. Czytelnikom z całego serca gorąco życzę!