Czytanie kryminałów to (w większości przypadków) marnowanie czasu na banialuki w rodzaju „znaleźli trupa na wierzchołku Rysów, leżał pół-na-pół po obu stronach granicy” (choć te lepsze przydają się dla resetu mózgownicy) — czytanie historii z życia wziętych siłą rzeczy z celem mijać się nie może. Taką właśnie książką jest „Mindhunter. Tajemnice elitarnej jednostki FBI” autorstwa Johna E. Douglasa i Marka Olshakera.
Zaczynając od początku: John E. Douglas to amerykański psycholog i profiler pracujący dla Federalnego Biura Śledczego; jeśli nawet nie twórca, to wielki innowator i promotor technik kryminalistycznych polegających na profilowaniu w oparciu o nauki behawioralne (tak, to właśnie to „profilowanie”, którym straszy nas RODO). Nuuudy? Czytając „Mindhuntera” można odnieść wrażenie, że prawie każdy scenariusz amerykańskiego filmu o wyjątkowych zbrodniarzach działających w XX wieku pełnymi garściami czerpał z jego opowieści (hint: „Milczenie owiec” nie, bo książka Douglasa i Olshakera powstała w 1995 r.; parodie też nie).
Z wynotowanych ciekawostek („Mindhunter” jest jedną wielką ciekawostką — co ciekawe nie określiłbym w ten sposób neftliksowego opracowania lektury):
- Ed Gein (filmowy „Buffalo Bill”) pojawia się tylko jako zasłyszana podczas szkolenia w Quantico historia sprzed lat — swoje makabryczne zbrodnie popełnił on jeszcze w latach 50-tych ubiegłego wieku; gdzieś tam pojawia się także David Berkowitz („Syn Sama”), opowieść znana z filmu „Zodiak”, Ted Bundy, Ed Kemper — jak i prawie cała gama postaci znanych dziś z popkultury (o Unabomberze zaś mówi się jako o zagadce jeszcze czekającej na rozwiązanie);
- zastanawiające są obserwacje dotyczące cech wspólnych seryjnych morderców (ocierająca się o teorię Lombroso?): często zaczyna się od dzieciństwa pod przemożnym wpływem matki (ultra-nadopiekuńczej lub despotycznej), a później specyficzna triada: długie okresy moczenia się nocnego, okrucieństwo wobec zwierząt i piromania;
- mało tego: wielu seryjnych zabójców marzyło o wstąpieniu w szeregi organów ścigania („ma bzika na punkcie policji”), jeździ wozami przypominającymi policyjne (często są to radiowozy z demobilu), posiada bardzo bogatą kolekcję broni palnej lub białej (to już chyba wiemy dlaczego Richard Jewell został wytypowany na sprawcę zamachu terrorystycznego);
- (ale w „Mindhunter” lojalnie jest napisane, że był okres, w którym każdy szanujący się seryjny morderca jeździł „garbusem” (względnie T1), później przerzucili się na vany z dużą paką);
- interesujące wydają się też te akapity, w których Douglas zaleca stosowanie sposobów, które można uznać za ździebko sugerujące, a może nawet zastraszające: wytypowawszy sprawcę należy ściągnąć go na przesłuchanie w najmniej oczekiwanym momencie, zaś anturaż powinien dać mu do zrozumienia, że służby są na tropie i poświęcają mnóstwo sił ustaleniu faktów (na biurkach sterty papierów, jakieś zdjęcia, pracujący w skupieniu ludzie, etc.);
- drugim ciekawym sposobem jest wszczęcie „osaczającej” kampanii medialnej, która ma zmusić poszukiwanego sprawcę do ciągłego pamiętania o popełnionej zbrodni — powrócić na jej miejsce (lub na grób ofiary), co oczywiście daje efekt pod warunkiem prowadzenia ciągłej obserwacji tych miejsc;
- dla jasności: metody behawioralne stosuje się przed formalnym postawieniem zarzutów — to właśnie profilowanie ma przekonać sędziego, by wydał nakaz przeszukania mieszkania czy auta podejrzanego;
- scenariusze filmowe inspirowane prawdziwymi zdarzeniami to nic dziwnego, co jednak powiecie na nieco zapętlającą się historię? John Hinckley Jr. tak bardzo zafrapował się „Taksówkarzem”, że aż zakochał się w Jodie Foster — dowodem miłości miał być (prawie udany) zamach na Ronalda Reagana.
Warto przeczytać, choćby po to, by obczaić, że źle napisany kryminał może tylko zepsuć opowieść.
I jeszcze zagadka na miarę agenta FBI: na stronie wydawnictwa Znak znalazłem informację o książce tych samych autorów, w tłumaczeniu Łukasza Müllera i innym tytule („Mindhunter. Podróż w ciemność”), wydanie z 2018 r. Czyżby czyżyk? (książkę Bernardetty McDonald o Wojtku Kurtyce też warto przetłumaczyć i wydać jeszcze raz!).