A teraz czas na kolejny tekst z serii „(nie)świetne czeskie sikacze” — czyli Staročech Original pivo výčepní světlé. Dobre bo tanie? To się jeszcze okaże — jak to mawiają w internetach: łapki w górę (te z kufelkami) i czytajcie dalej.

Na początek suche fakty: piwo tanie jak barszcz (za dwulitrową butelkę PET zapłaciłem w sklepie Penny Market 25 koron… tj. oczywiście wziąłem całą zgrzewkę, więc w przeliczeniu kosztowało mnie to jakieś 25 złotych… wychodzi złotóweczka z haczykiem za kufelek…). Nieprzypadkowo wspominam o źródełku zaopatrzenia — jedyny ślad na kontretykiecie to właśnie lakoniczna wzmianka „pro PENNY Market s.r.o”, toteż bazując na butelczynie trudno powiedzieć kto za nim stoi. Zbiorowa pamięć internetów podpowiada, że za produkcję piwa Staročech odpowiada Pivovar Nymburk, którego własną marką jest Postřižinské (smaczku dodaje fakt, że nazwę wymyślić miał sam Bohumil Hrabal) — natomiast Staročecha leją właśnie dla czeskiego Penny’ego… Skomplikowane? Nie sądzę.
W smaku… zacznę od tego, co fajne: to piwo ma zaledwie 3,7% alkoholu, czyli mniej nawet niż rewelacyjny Braník, co samo w sobie powinno zachęcać do sięgania po nie w upalne dni. Niestety, chociaż pragnienie gasi niezgorzej (czyli jak woda z kranu), Staročech Original smakuje raczej nijako, jak roztwór wody i słodu — nie, żeby podle, ale właśnie nijako. Przede wszystkim brak mu tego chmielowego posmaku, za który tak uwielbiam ležáki; na szczęście na skali obrzydliwości jest możliwie najdalszy od wszelkich strongów i innych berbeluch, ale w kategoriach piw czeskich wypada zdecydowanie bardzo kiepsko (ale nie wiem czy gorzej niż Velkopopovický Kozel Světlý, którego generalnie raczej unikam).
Słowem: na letnie upały może być, ale trudno się nim świadomie delektować — chyba że ktoś akurat lubi takie sikacze nad sikacze.
A teraz jeszcze raz: łapki w górę i subskrybujcie, czy co tam lubicie robić najbardziej! :-)