Zasadniczo staram się omijać filmy katastrofatalne (życie jest za krótkie na bzdety totalne), wyjątkiem — i ryzykiem podjętym z premedytacją — był film „Bodyguard i żona zawodowca”…
…w skrócie i nie paląc (bo nie ma czego spalić): neurotyczny i nieco pierdołowaty ochroniarz sprzymierza się z durną i wrzaskliwą babą (czyli rozmieniającą się na drobne Salmę Hayek, którą wolę pamiętać ze świetnej roli w „Dogmie”) i jej przydurnym mężu (mam nadzieję, że Samuel L. Jackson nie zamierza skończyć tam, gdzie kończy De Niro), a wszystko przez to, że jakiś tragidemoniczny czarny charakter (Antonio Banderas w roli parodii Javiera Bardema ze „Skyfall”) zamiesza ukorzyć Unię Europejską za krzywdy wyrządzone Hellenom. To wszystko w steku głupot, niepotrzebnych bluzgów, idiotycznych żarcików, etc.,etc. (tyle, że ładne widoczki, ale mało i raczej migające w tle zaledwie).
…jakby to dawali na jakimś Netfliksie, zgasiłbym maksymalnie po kwadransie, a skoro to kino… nie wyszedłem z „Hiszpanki”, nie wyjdę też z innej bzdury.
U mnie słabe 2/10 — z czego odejmuję po punkciku za beznadziejną Salmę i durnowatego Samuela, a także pół oczka za dowód, że można zrobić nudne i nużące kino akcji (a śmiali się z Jasona Stathama, że gra jak kukiełka drewniana — to ja wolę jego emocje z desek, niż ekspresję lejącą się z ekranu na tym filmie).
Słowem: nie polecam, bo to film naprawdę totalnie bzdetny.
(„Bodyguard i żona zawodowca”, ’The Hitman’s Wife’s Bodyguard’, scenariusz Tom O’Connor, Brandon Murphy, Phillip Murphy; reżyseria Patrick Hughes; w rolach głównych Ryan Reynolds, Samuel L. Jackson, Salma Hayek, Morgan Freeman, Antonio Banderas)