1 września, dzieci wracają do szkoły — warto strzelić jakiś okolicznościowy tekst… No ale to Lege Artis, zatem trudno liczyć na coś innego niż omówkę wyroku, prawda? Zatem będzie o tym jak któryś tam rzecznik prasowy MEN pozywał prasę o naruszenie dóbr osobistych i co z tego wyszło (na podstawie wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 28 listopada 2014 r., sygn. akt I ACa 842/14).
W sprawie poszło mniej-więcej o coś takiego: w gazecie napisali krytyczny artykuł o wykładach z zakresu kontaktów z mediami prowadzonych przez ówczesnego rzecznika prasowego Ministerstwa Edukacji Narodowej (np. „Nie wiesz, nie chcesz czegoś powiedzieć do kamery? Upuść długopis! Zawsze noś statystykę, którą można zmanipulować na swoją korzyść. Nie słuchaj dziennikarzy i mów półprawdy” — via Dziennik.pl). Rzecznik miał osobiście stosować się do swoich porad — m.in. dla uniknięcia kontrowersyjnych pytań w programie „Pytanie na śniadanie” miał przynieść zdjęcie córki z pasowania na pierwszoklasistkę, dzięki czemu odwrócił uwagę prowadzących program i kamery.
Skrytykowany już ex-rzecznik (po publikacjach poprosił o odwołanie ze stanowiska) poczuł się urażony przypisywanymi mu metodami i sformułowaniami, zatem wystąpił do sądu z pozwem, w którym zażądał ochrony dobrego imienia i godności — przeprosin za szkalowanie, które skutkowało utratą zaufania niezbędną do pełnienia funkcji rzecznika prasowego resortu, a także za niezachowanie należytej staranności dziennikarskiej (por. „Brak staranności dziennikarskiej a naruszenie dóbr osobistych”). Zarzuty obejmowały m.in. przypisanie mu nieprawdziwych sformułowań (na przykład o manipulowanie statystykami), zaprzeczał także, iżby dziennikarzy przychodzących na konferencje prasowe nazywał „stojakami”.
Sąd I instancji oddalił powództwo wychodząc z założenia, że powód jako rzecznik prasowy MEN był osobą publiczną, a zatem uprawnione było zainteresowanie prasy jego działalnością — nie tylko zawodową, ale i tą związaną z przekazywaniem wiedzy i doświadczenia zawodowego — oraz formułowanie ocen krytycznych. Jest to konsekwencją konstytucyjnej zasady ochrony wolności słowa, które nie oznacza wyłącznie prawa do wypowiedzi pozytywnych.
Co więcej zdaniem sądu opisywane przez dziennikarzy zdarzenia nie były nieprawdziwe: cytowane w artykule wypowiedzi zostały publicznie wypowiedziane, sytuacja ze zdjęciem dziecka miała miejsce, zdanie o manipulowaniu statystykami zostało potwierdzone przez świadka. Mało tego: powód sam się nieco podłożył już w pozwie, albowiem nazwał takie zachowania „kanonem zachowań rzeczników prasowych w kontaktach z mediami” — które to kontakty określał jako grę prowadzoną z prasą. Nie sposób zatem autorce artykułu zarzucać niezachowania staranności dziennikarskiej w rozumieniu art. 12 prawa prasowego, zwłaszcza dlatego, że jeśli dziennikarz opisuje zdarzenia, których jest świadkiem, nie musi kontaktować się przed publikacją z opisywaną osobą w celu umożliwienia wypowiedzenia się na kontrowersyjne tematy.
Od niekorzystnego rozstrzygnięcia odwoływał się powód, jednak mimo, że część zarzutów w ocenie Sądu II instancji była trafna — apelacja została oddalona. W uzasadnieniu podkreśla się sprzeczność treści pozwu: z jednej strony powód mówi o naruszeniu jego dóbr osobistych poprzez rozpowszechnianie rzekomo nieprawdziwych informacji — aby w uzasadnieniu tego samego pisma procesowego szeroko omawiać stosowane techniki rzecznikowania… Na szczególne uwzględnienie zasługiwała także ta okoliczność, że zajęcia prowadził nie jakiś tam szkoleniowiec, lecz rzecznik prasowy MEN — „urzędnik państwowy, reprezentujący podmiot stojący na straży praworządności i mający wpływ na stanowicie prawa, a więc osoba, wobec której obowiązują podwyższone standardy etyczne”.
Reasumując: sprawa jakich wiele, ale jak już mówiłem — oczywistymi oczywistościami piekło wybrukowano. Warto zatem pamiętać, że nie można mieć pretensji o rzekome naruszenie dóbr osobistych, jeśli ktoś prawdziwie opisze zdarzenia, które miały miejsce — a które w dodatku można oceniać jako dość kontrowersyjne od strony etyki… Informacja o prawdziwych wydarzeniach a naruszenie dóbr osobistych…