Jak zrobić pyszną kawę? To bardzo proste: odważ dokładnie 18,6 g kawy palonej w temperaturze 191-193 st. C, zmiel kawę tak, by uzyskać przemiał nie mniejszy niż 0,095 ale nie większy od 0,105 mm — i pamiętaj, by użyć wody o temperaturze 88,5-92 stopni…
..albo nie, wróć. Parzenie kawy to przyjemność, nie poszukiwanie kamienia filozoficznego (jeśli już to picie kawy porównałbym do filozofowania na luzie) — a na pewno nie laboratorium. Nie chodzi przecież o gramy, dżule i inne kelwiny — lecz o zwykłą codzienną drobnostkę, która powinna przynosić tyle przyjemności ile się da.

Przechodząc zatem od ogółu do szczegółu — czyli od rozważań nad przyczynami wyższości kawy samomielonej nad zmieloną przez urządzenie na prąd (nb. o tym samym pisałem w tekście poświęconym zegarkowi) — czas dojść do propozycji na dziś czyli testu młynka Rhinowares.
Można zapytać: co tu testować? Jest sobie pucha, do puchy sypiesz kawę, zakręcasz gałką, kawa zmielona. I słuszna racja: kawa została zmielona, co oznacza, że można zameldować: panie prezesie, zadanie zostało wykonane! Grunt bowiem to mielić z głową.

Ale mimo tego, że mawiają, iż faceta poznaje się po tym jak kończy, nie zaczyna, warto zacząć od początku. A skoro jest to test młynka Rhinowares, to chciałem zwrócić uwagę P.T. Czytelników na następujące cechy przemawiające za tym wyrobem:
- ten młynek to naprawdę solidny kawał stali nierdzewnej, co zwiastuje długoletnią i pomyślną współpracę. W sieci można znaleźć testy obsługiwania go przy pomocy wiertarki (!), czyli daje radę;
- konstrukcja korpusu jest przyjemnie kompaktowa — dzięki czemu zapewnia wygodny chwyt, który dodatkowo ułatwia karbowany gumowy pasek. Mocny chwyt jest ważny, bo przy kręceniu korbką młynek naprawdę chce pofrunąć gdzieś na bok;
- młynek Rhinowares jest na tyle niewielki, że można wziąć go ze sobą wszędzie. Mi przyszedł on do głowy ze względu na plany wakacyjne (ba, dumałem nawet nad zabieraniem go ze sobą na szlak, ale stwierdziłem, że to już byłby nadmiar ekscentryzmu), ale w podróży jest to niedoceniony sposób na przyrządzenie sobie właściwej kawy;
- w domu Rhinowares działa dokładnie tak samo — a dzięki łatwej regulacji można go ustawić po mielenie kawy od bardzo drobnego prawie-pyłu (tak mielę kawę pod kafeterkę), poprzez nieco większy przemiał (tak mielę kawę pod AeroPress), aż po całkiem solidne wióry (ponoć tak się mieli kawę pod różne hipsterskie wynalazki; nie wiem, nie próbowałem);
- przy czym jego konstrukcja jest tak prosta i łatwa do ogarnięcia — nie ma prztyczków, przycisków, przełączników, wodomierzy, transformatorków. Raczej nie ma się co zepsuć — osobiście też to cenię.

Podsumowując: młynek Rhinowares nie jest sprzętem ze świata jaki znamy — świata elektro-gadżetów, które już na półce sklepowej stają się elektro-śmieciem. To element świata zegarków automatycznych, stalowych Inbredów i wiecznych piór — i nawet jeśli dobrze wygląda na zdjęciach prezentowanych na Fejsbóku, i jeśli nawet do twarzy mu z iPadem — to najbliżej mu do miecza Hattoriego Hanzo.
Gdyby Bond mielił kawę, na pewno byłby to taki młynek…

A jeśli ktoś marzy o czasach kiedy lodówka będzie za niego robiła zamówienie — mam dobrą wiadomość: być może nadejdą czasy, kiedy sprzęt AGD będzie lepiej od człowieka wiedział czego mu potrzeba. Na szczęście na pewno zostanie kilka enklaw dla prawdziwych oldskólowców, którzy lubią pewne rzeczy robić tak jak kiedyś… ;-)
PS sponsorem dzisiejszego odcinka jest sklep Świeżo Palona (swiezopalona.pl), który specjalnie dla Czytelników Lege Artis przygotował promocję — klienci korzystający z tego linka dostaną przesyłkę za darmo.