Czy można coś zjeść w Makdonaldzie i nie poczuć dyskomfortu? Przyznam, że nie wiem. Ale czy można obejrzeć film o historii sieci McDonald’s i ustrzec się niestrawności? Po obejrzeniu filmu „McImperium” śmiem twierdzić, że… sam nie wiem.

W dużym skrócie i nie paląc tematu: „McImperium” to opowieść o facecie nazwiskiem Ray Kroc (w tej roli bardzo dobry Michael Keaton) — obnośnym handlarzu wszystkim co związane ze spożywką, któremu wszystko wcześniej szło średnio — oraz o tym jak wymyślił i stworzył sieć fast-foodów McDonald’s — aby następnie w średnio elegancki sposób przejąć biznes z rąk twórców, braci McDonald.
Fabularyzowany realizm jest właśnie najmocniejszą częścią filmu. Widzimy drobnego obwoźnego sprzedawcę, który średnio przędzie, ale któremu udaje się namówić braci McDonald — którym udało się zbudować sprawną i lokalnie popularną knajpę — do pójścia we franczyzę. A ponieważ Dick i Mac McDonaldsowie stawiają na jakość i etykę w biznesie (jak szejk jest „z mlekiem”, to z mlekiem, nie „z proszkiem”) — rychło okazuje się, że to nie są rzeczy dla uczciwych ludzi.
Kroc przejmuje interes w nieszczególnie uczciwy sposób — podstępem, a poza tym „umowy są po to, by je łamać” — no i mamy to co mamy.
Czy film „McImperium” można polecać jako podręcznik prowadzenia interesów? Wiem, że swego czasu życiorys Raya Kroca służył jako motywator biznesowy — do dziś pamiętam, że najważniejsza okazała się wiedza, że McDonald’s tak naprawdę nie zarabia na jedzeniu, lecz na ziemi (w filmie jest to wytłumaczone w bardzo przystępny sposób) — i chociaż czuję, że przecież takiej kariery nie da się po prostu naśladować, wierzę, że pewne reguły są stałe i niezmienne (jak np. obniżanie jakości produktów sprzedawanych w popularnych sieciach; wystarczy porównać popularne wyroby Ikei lub spojrzeć na moje dżinsy H&M, które naprawdę mają kilkanaście lat).
A film sam w sobie naprawdę polecam, nie trzeba być miłośnikiem fast-foodów — ani metod biznesowych Raya Kroca — żeby docenić przykrą ironię przesłania.