Film „Atomic Blonde” ma właściwie dwa oblicza: pierwsze to klasyczne kino szpiegowskie — może nie tak gęste jak „Tinker Tailor Soldier Spy”, ale jest naprawdę nieźle; drugie to klasyczna pralnia — nieco w stylu „Jasona Bourne”, sporo kaskaderki, etc.
Trzecie oblicze filmu to oczywiście tytułowa „atomowa blondynka”, Lorraine Broughton (w tej roli Charlize Theron) agentka MI6, której wyznaczono niezwykle trudne zadanie: przełożeni wysyłają ją do gniazda żmij, gdzie musi odzyskać listę wszystkich szpiegów, którą dostarczył oficer Stasi, który postanowił przejść na stronę wroga… O dokument walkę toczą wywiady różnych państw, w tym oczywiście brutale z KGB, co gorsza rezydent brytyjskiego wywiadu w Berlinie Zachodnim zaczyna własną grę. Na to wszystko nakłada się polityka, bo rzecz dzieje się w listopadzie 1989 r., czyli w tle wali się Mur…
Najsłabszym ogniwem opowieści jest… sama w sobie fabuła, która jakby nieco przeszkadzała w nakręceniu efektownego — ze świetną scenografią, kostiumami i „gadżetami” świetnie oddającymi klimat tamtych lat oraz muzyką, która przypomina mi co wówczas leciało w radyjku — obrazu. Koncept podwójnego agenta (lub zdrajcy), który urwał się „swoim”, jest niezły, ale sama niestworzona końcówka filmu rozkłada ów koncept na łopatki. Myślę, że chyba lepiej byłoby gdyby twórcy poszli w kierunku lekkiego pastiszu („Kingsman”), zwłaszcza, że konwencja powrotu do schyłku komunizmu i DDR mogłaby sprzyjać takiej konwencji.
https://www.youtube.com/watch?v=La4Dcd1aUcE
Na swój sposób film kładzie główna bohaterka — jest tak mechaniczna i beznamiętna, że chyba Pris (czyli Dary Hannah w „Łowcy androidów”) wydaje się mieć w sobie więcej życia (i chyba woli życia). Jeśli miało to przekonać, że agenci wywiadów nie mają emocji… to mnie chyba nie przekonało.
Tak czy inaczej „Atomowa Blondynka” (o atomowym kopnięciu…) to przyzwoite, dynamiczne kino wakacyjne — nic wielkiego ani głębokiego (nawet w wymiarze kina sensacyjnego), ale niewątpliwie film ten śmiało można zobaczyć.