„Na niektóre szlaki można wprowadzać wprowadzać psa na smyczy (i w kagańcu)” — [pkt 12 „zasad udostępniania” KPN]
Cóż począć jeśli dyrekcja KPN stosuje tak zadziwiające konstrukcje, które naprawdę nie przydają się w kontekście dywagacji czy do Karkonoskiego Parku Narodowego wolno wchodzić z psem? Nasza odpowiedź — nie wiemy czy na inne psom wolno wejść bez smyczy — natomiast zawsze można spróbować przejść przez Karkonosze z psem w taki sposób, by możliwie najmniej uszczknąć ziemi ojczystej.
Stąd też dokładnie tydzień temu podjęliśmy śmiałą decyzję — jedziemy w Karkonosze, przejdziemy się z Przełęczy Okraj w kierunku Śnieżki — a za pieniądze zaoszczędzone na biletach wstępu do parku narodowego spróbujemy piwa Paroháč (link do Mapy.cz).
Na początek dykteryjka w kontekście warto czy nie warto emigrować do Czeskiej Republiki: parking przy schronisku PTTK „Na Przełęczy Okraj” kosztuje 10 złotych, w zamian za co można przetestować terenowe parametry auta na bardzo nierównym i ciasnym trawniku. Po czeskiej stronie można zostawić samochód na asfaltowych parkingach, opłata za cały dzień to 50 koron (w przeliczeniu ok. 8,50 zł).
Mniejsza z tym: na początek drapiemy się do góry czerwonym szlakiem, na który skręciliśmy zaraz przy dumnych tabliczkach informujących o wejściu na teren KPN. Nie jest świetnie, początkowo gorący asfalt, później jakieś klepisko, i tak aż do chaty Jelenka. Stąd już wzdłuż granicy, miejscami po okropnych schodach z ułożonych na sztorc kamieni, przez Czarną Kopę (a może powinienem napisać Svorová hora, skoro w teorii wybraliśmy marsz po czeskiej stronie Karkonoszy?) — i tak aż pod Śnieżkę.
Na Śnieżce byliśmy rok temu; ta góra na tyle mało mnie fascynuje, że bez żalu zdecydowaliśmy się na trawers wierzchołka niebieskim szlakiem ku Równi pod Śnieżką. Nieco mniej ludzi na szlaku, nieco mniej dantejskich scen (te zaczynają się zwłaszcza późniejszym popołudniem, kiedy turyści zaczynają spieszyć się do kolejki, by zdążyć zjechać do Karpacza…) — nagrodą są ciekawe widoki na Kocioł Łomniczki.
Na Równi, kilkadziesiąt metrów od Śląskiego Domu, zarządziliśmy popas: chociaż Karkonosze mają to do siebie, że zwykle wieje tu nieźle chłodzący wiaterek, słońce i wysiłek dają się w łapy psince, która po prostu musi coś zjeść i popić, co siłą rzeczy oznacza jakieś trzy kwadranse na podziwianie widoków oraz dumanie nad dalszą trasą.
Skoro jesteśmy przy psich tematach: niezależnie od tego co wymyśli KPN jeśli chodzi o zakazy wstępu z psami na szlak, warto mieć na uwadze czeską stronę Karkonoszy. Krkonoše są bardziej rozległe (acz nie tak gęsto poprzetykane szlakami), nie trzeba płacić za wstęp, a psy nie robią na nikim (negatywnego) wrażenia. Ba, dopiero po oddaleniu się od granicy można trafić na panoramę z cyklu „góry dookoła”, co po polskiej stronie jest właściwie niemożliwe.
Pierwotny plan obejmował zejście z Równi pod Śnieżką przez Obři důl, skąd szerokim łukiem chcieliśmy wrócić do Malej Úpy, jednak zwyciężył pogląd, iż raz osiągniętej wysokości łatwo nie oddamy. Zatem podążyliśmy, wiedzeni tajemniczą nutą zapachową, niczym melodią flecisty z Hameln, w kierunku Luční boudy…
Nie uprzedzając faktów: kierując się szlakiem niebieskim na zachód można trafić na jedną z największych atrakcji czeskich Karkonoszy czyli Úpské rašeliniště — wielkie torfowisko będące elementem karkonoskiej tundry, przez które wiedzie długi pomost zbity z drewnianych beli. Wygląda to naprawdę fenomenalnie i dość surrealistycznie (acz nie bardziej niż Niknąca Łąka w Górach Stołowych) — grunt, że można przejść suchą stopą przez podmokłości.
Nagrodę za wytrwałość odebraliśmy w Luční boudzie, gdzie 5 lat temu otwarto najprawdziwszy pivovar, w którym warzone jest piwo Paroháč (co na polski tłumaczy się jako Rogacz). Paroháč jest piwem górskim w każdym calu — do produkcji używa się wody pobranej z Białej Łaby (która wszakże tryska nieopodal), zaś proces warzenia odbywa się na miłej polskiemu sercu wysokości 1410 m n.p.m.
Niestety nie udało się nam skosztować wszystkich 6 rodzajów tego piwa (mnie najbardziej oczywiście żal jasnej jedenastki, kwintesencji czeskiego browarnictwa), ale nawet polotmavý ležák 12-tka okazała się strzałem w dziesiątkę (50 koron za kufel 0,4 l).
Dalej poszło już z górki, a ponieważ szkoda było marnować tak pięknie rozpoczęty dzień… poszliśmy jeszcze dalej. Do Krakonoša jednak nie doszliśmy — rozproszyło nas piękno Bílej louki, na której zabawiliśmy ładnych parę minut — pamiętając wszakże, że trzeba jeszcze wrócić do punktu wyjścia.
Reasumując: Karkonosze to piękne góry, miejscami nieźle zdeptane, ale nie da się ukryć, że wyjście ponad linię lasu — marsz wśród gołoborzy skalnych, zapach granitu smaganego wiatrem — zawsze robi mocne wrażenie.