W kolejnym tekście motywacyjnym — czyli o psiaku ze schroniska, który łazi po górach — opowieść o tym jak Kuata wdrapała się na górę o ładnej nazwie Bystrá (2248 m n.p.m.) — podwyższając swój własny rekord wysokości (mapa na Freemap.sk).

Bystrá to najwyższy szczyt Tatr Zachodnich. Fartownie nie leży w ciągu grani głównej tego pasma — dla nas to tylko plus, bo to oznacza, że położona jest wyłącznie na terytorium Słowacji, czyli jak najbardziej wolno łazić z psem (patrząc na mapkę stref ochronnych TANAP można odnieść wrażenie, że nawet nie jest tam obowiązkowa smycz!).
Na Bystrą prowadzą dwa szlaki: dość długi lecz nietrudny szlak żółty, prowadzący wzdłuż Doliny Bystra (nie mylić z Doliną Bystrej!) oraz łącznik od grani głównej Tatr, dzięki któremu można na nią dojść np. z Dolin Kościeliskiej lub Chochołowskiej.

Zdecydowaliśmy się, jak przystało okazjonalnych wędrowców, na wariant pierwszy: pozostawiwszy auto na mikro-parkingu w Hrdovie, minąwszy położone w lesie osiedle domków letniskowych oraz Rázcestie pod Bystrou (oraz ślady pracy drwali), z początkowo migającym gdzieś na horyzoncie Krywaniem — cały czas przy korycie Bystrego potoku (momentami dość mokrawo) — dość szybko docieramy do kotła ograniczonego m.in. Jeżową Kopą i Niżną Bystrą (od zachodu) i zielonymi zboczami Kotłowej (od wschodu).

Odsapnąwszy przy stawiku o uroczej nazwie Anitino očko — był to pierwszy dzień przecierania się pogody, dzięki temu na szczęście nie było jeszcze bardzo gorąco (dwa dni później upał dał nam kość w Jamnickiej Dolinie) — przystąpiliśmy do bardziej zdecydowanego zdobywania wysokości, zakosami na grań Bystrej (która w tym miejscu nosi piękne miano Kobyły).
Kobyła to dobre miejsce na krótki oddech. Jest też na co popatrzeć — wreszcie zaczynają się prawdziwe wysokogórskie widoki, bo zza zielonych Tatr Zachodnich wyłaniają się granitowe obeliski Tatr Wysokich z imponująco prezentującym się Krywaniem.
Zabawne, bo mamy wrażenie, że nawet psinka podziwia całe te góry z niekłamanym zachwytem.

Po jakimś kwadransie docieramy na szczyt Bystrej, na którym spotykamy kilkanaście osób, z czego na oko połowa to nasi rodacy. Wieje całkiem nieźle, co jednak nie przeszkadza Kuacie na wzniesienie obowiązkowego toastu źródlaną wodą wniesioną przez pana w plecaku.
Widoki… cóż, gdzie okiem sięgnąć — góry (plus kawałek Kościeliska). Widoczność jest wyśmienita, nawet tradycyjna wysokogórska niebieska mgiełka jakby mniej przeszkadzała: Krywań, Lodowy Szczyt, Rysy, Mięgusze, Kasprowy Wierch — tudzież Jakubina, Baraniec, Starorobociański Wierch, etc. etc. — trudno oderwać oczy od tego morza gór.

Ciekawe są reakcje innych turystów na widok psa na takiej wysokości: wszystkie bardzo pozytywne, chociaż Polacy raczej mocno się dziwią (odpowiadamy m.in. na pytanie w rodzaju „jaka to rasa, że chodzi po górach?”; jesteśmy też proszeni o zgodę na zdjęcie z psicą — psica się zgadza). Cóż, to chyba efekt wpajanego przeświadczenia, że miejsce psa na pewno nie jest na szlaku turystycznym, zwłaszcza przebiegającym przez park narodowy.
Słowacy oczywiście nie są zszokowani ani na jotę, bo u nich pies w górach to normalka — jakby na potwierdzenie tej tezy kilka minut po nas na wierzchołek wchodzi jeszcze jedna fenka w typie „wilczurka”.

A psinka? Psinka, jak to psinka, zawsze zadowolona, tym bardziej, że przecież to dla niej nowy rekord wysokości. Toteż wdrapawszy się ponownie na Ďumbier (co miało miejsce nazajutrz) mogła mu szepnąć „jesteś już tylko drugi”.
(Jeszcze raz pozwolę sobie zdementować pogląd w myśl którego psu jest łatwiej, bo ma 4 łapy; nie jest, zwłaszcza jeśli tymi łapami musi łazić po skalistym podłożu, a temperatura powietrza sięga kilkunastu stopni. Myślę, że byłoby łatwiej w warunkach zimowych, na niespecjalnie kopnym śniegu — ale w Tatrach słowackich to akurat niemożliwe.)

W takim miejscu czas mija błyskawicznie: parę zdjęć, parę zdań — i nie wiadomo jakim cudem minęło 45 minut, a przecież trzeba kiedyś zacząć schodzić. Chociaż niebieski szlak przez Bystré i Pyšné sedla oraz Doliną Kamienistą wydaje się bardzo ciekawy, wybieramy tę samą ścieżkę, którą wchodziliśmy. Sumarycznie po niespełna 9 godzinach — wcale niepospieszani wizją niedźwiedzi czających się w dolinie — meldujemy się przy samochodzie.

A skoro to tekst motywacyjny — o tym, że jeśli zabierzecie psa ze schroniska, on może się odwdzięczyć, zabierając Was na fajną wycieczkę (na przykład w góry) — to warto chyba wspomnieć, że zwiedzanie Tatr z psem u boku, chociaż diametralnie inne, jest nie mniej pasjonujące. Niektórzy zauważą, że towarzystwo czworonoga będzie przeszkodą (owszem, wszystkie trudniejsze szlaki są nie do przejścia z 35-kilogramowym zwierzakiem — brak możliwości rozsądnego przyasekurowania), dla nas jednak do warunek sine qua non dobrej zabawy na szlaku.
Q.E.D.