Jeśli nie chodzicie do kina w środku lata — bo szkoda słońca i upału — to warto wiedzieć, że idąc na film „Sicario 2: Soldado” niewiele z tego tracicie. Atakujące nas z ekranu tumany rozgrzanego piachu aż zgrzytają w zębach, odruchowo można zacząć szukać okularów przeciwsłonecznych.
Nie idąc do kina na ten film też niewiele.
Pamiętacie pierwsze „Sicario”? Dla przypomnienia: Katy Mercer młoda i ambitna agentka FBI (Emily Blunt) zostaje zwerbowana do dość niesztampowego teamu kierowanego przez Matta Gravera (Josh Brolin) planującego tajną operację przeciwko gangom szmuglujących narkotyki z okolic Ciudad Juárez na północ. Rychło się okazuje, że operacja jest o tyle tajna, że ma na celu realizację dość niejasnych (i raczej szemranych) interesów, a głównym jej wykonawcą jest demoniczny cyngiel Alejandro (Benicio del Toro) — ex-prokurator, który czy to w potrzebie zemsty osobistej, czy to w celu wsparcia konkurencyjnego kartelu, włącza się do zwalczania meksykańskiej siatki…
Jest mocno, gorąco, kontrowersyjnie — momentami do pomyślenia.
Sicario „dwójka” opisuje świat równie okropny. Oto rząd amerykański wpada (za podszeptem Gravera) na iście szatański pomysł: żeby rozbić meksykańskie gangi szmuglujące nielegalnych imigrantów przez granicę (a przy okazji terrorystów), trzeba je ze sobą skłócić, a nic tak nie zadziała jak porwanie córki bossa jednego z nich. Operacja się udaje, przynajmniej do momentu, w którym konwój z „odbitą” w Teksasie dziewczyną wraca przez granice — rychło się okazuje, że eskortujący policjanci mają do wykonania inne zadania… i sprawa się rypła, więc trzeba spróbować ją posprzątać.
Film jest równie dynamiczny jak poprzednik, acz brakuje mu tych nieco humanistycznych niuansów, któremu „jedynce” dodawała rola Emily Blunt. Tym razem scenariusz zdecydowanie stawia na akcję i strzelanki, przez co brak mu tego poczucia suspensu, który towarzyszył dziełu sprzed 3 lat — jest prościej, głośniej, dosadniej.
Jeśli lubicie mocne kino sensacyjne, wybór będzie dobry. Jeśli jednak w „Sicario” Denisa Villeneuve urzekło Was coś innego — może się okazać, że będziecie zgrzytać zębami, i to niekoniecznie od tego wszechobecnego stepowego pyłu.
U mnie mocne 6/10 — plus za naturalizm (przynajmniej tak jak ja go czuję), minus za brak tych niuansów, które były naprawdę fajne.